Quadowiec Rafał Sonik, który został niedawno wicemistrzem świata, rozpoczyna kolejny etap przygotowań do Rajdu Dakar. Patrykowi Serwańskiemu zdradził, że bez kilku kilogramów nadwagi na początku rajdu trudno osiągnąć w nim dobry wynik.

REKLAMA

Patryk Serwański: Za oknem plucha, zimno, szaro, a Pan już pewnie myślami przy upałach południowoamerykańskich.

Rafał Sonik: No tak, tam teraz zaczyna się lato, będzie najgoręcej i to jedyna pora, kiedy może odbyć się Rajd. Bardzo duża jego część odbywa się na dużych wysokościach, nawet do 5000 metrów. Od marca do października zalega tam bardzo dużo śniegu. W poprzednim Dakarze w styczniu, czyli w środku lata, odwołano jeden z etapów w Andach właśnie dlatego, że spadło pół metra śniegu. Dowiedzieliśmy o tym będąc we Fiamballi, po argentyńskiej stronie gór. Poprzedni etap rozgrywaliśmy w upalnych warunkach. Temperatura dochodziła do 48 stopni. Mój quad miał wtedy 136 stopni na czujniku temperatury przy silniku. Trzeba było go wymienić, spaliły się tłoki.

W tym roku trasa Dakaru została odwrócona. Już na początku trudne trasy w Peru.

Peru nas zaskoczyło. Po raz pierwszy jechaliśmy z Chile do Peru w styczniu tego roku. Okazało się, że ten fesz-fesz, czyli ten puder, pył, który unosi się w powietrzu w Peru jest jeszcze bardziej zdradliwy, bo wilgotne powietrze nanosi z nad oceany taką mgiełkę, która miesza się z tym pyłem. W takich warunkach ciężko nawet doczyścić gogle.

Dużo mówiło się ostatnio o pańskiej pomocy dla Łukasza Łaskawca podczas Rajdu Faraonów. Taka postawa fair play nawet kosztem wyniku jest popularna w rajdowym światku?

Ja się uczyłem Dakaru od Jacka Czachora i Marka Dąbrowskiego, czyli naszych najbardziej doświadczonych motocyklistów. Oni wywodzą się jeszcze z afrykańskiego Dakaru. W Afryce jeśli się nie pomoże drugiemu po pierwsze jest to nie fair, a po drugie może się skończyć śmiercią. Tam nie ma cywilizacji, helikopterów, które obsługują rajd. Wszystko odbywa się na granicy życiowego ryzyka. Praktycznie nie zdarza mi się przejechać obojętnie obok takich sytuacji. Nawet ostatnio w Egipcie na naszych oczach przez kierownicę przeleciał jeden z motocyklistów. Zatrzymaliśmy się wraz z dwoma motocyklistami. I wtedy to właśnie ten, który zatrzymał się pierwszy decyduje, czy potrzebny jest jeszcze ktoś do pomocy, czy też jedna osoba wystarczy. Pierwsza osoba, która widzi wypadek, musi się zatrzymać i ocenić sytuację - czy ktoś jeszcze jest potrzebny. Kolejni zawodnicy muszą zwolnić, wtedy następuje wymiana gestów i wiadomo czy można jechać, czy też powinno się także zacząć udzielać pomocy.

Wydaje się że dziś sportowiec jest skoncentrowany na "ja". Mój wynik, moi sponsorzy. Jak się w tym nie pogubić i nie stracić z oczu właśnie tych kwestii pomocy rywalom?

Fair play działa nie w jedną, tylko w dwie strony. Jeśli ktoś mi pomaga, poświęca czas, jestem mu ten czas winien. Ja się nie waham, bo uważam, że tak powinno być. W Dakarze 2010, kiedy ścigałem się o podium, trzy etapy przed końcem zobaczyłem na dnie kanionu Holendra, którego już kojarzyłem. Wiedziałem, że wypada mu pomóc, chociaż ścigałem się już o minuty wtedy. Straciłem mniej więcej kwadrans i zająłem ostatecznie 5 miejsce. Nie żałuję. Uważam, że fair play musi być na pierwszym miejscu. Wyobrażam sobie taką sytuację, że ścigam się o zwycięstwo, jest mi bardzo trudno się zatrzymać i czekam na ten gest "jedź dalej". Często jeśli ktoś ma kłopot nie prosi o pomoc zawodników walczących o zwycięstwo. Jest taka świadomość wśród najlepszych. Ja bym nie zatrzymał Stephana Peterhansela, Nassera Al-Attyiaha, czy Carlosa Saintza, nawet gdybym miał złamaną nogę. Widziałbym, że za kilka, kilkanaście minut przyjedzie ktoś, kto i tak nie wygra rajdu. Co innego jeśli mamy sytuację zagrożenia życia. Wtedy każdy powinien się zatrzymać. Zresztą mamy taki mechanizm, który pozwala odliczyć zawodnikowi czas poświęcony na pomoc komuś innemu. To dają nowe technologie.

Quad, którym jechał Pan w Egipcie spełnia już "dakarowe" wymogi?

To jest trochę tak, jakbyśmy się wybrali na objazd Europy po autostradach i górach dużym fiatem. Owszem, mam sentyment, bo to Raptor, którym już jeździłem, ale to bardzo, bardzo słaby i wolny quad. Tak to bywa, że przepisy są kreowane przez ludzi, którzy nigdy się nie ścigali. Niestety w naszym przypadku mamy silniki jednocylindrowe o pojemności 700 cm sześciennych - to jest bardzo słaby sprzęt. Wprawdzie przygotowany był znakomicie. Mechanicy zrobili świetną pracę, ale szybko nie da się pojechać. Maksymalnie 115-120 km/h, a przypomnę, że jeździliśmy już quadami po 170 km/h. To pozwalało nam jechać na poziomie czołowej 20 wśród motocyklistów. Czy będzie bezpieczniej? Z punktu widzenia czystego bezpieczeństwa tak, ale po pierwsze etapy będą trwały o wiele dłużej, a po drugie nie wytrzymają silniki. Taki silnik jest przeznaczony dla quada o wadze fabrycznej poniżej 200 kg. Teraz sprzęt waży 150 kg więcej bo trzeba zabrać więcej paliwa, dodatkowe baki, wodę, części zamienne, narzędzia. Sam kierowca jest cięższy, bo ma przecież specjalny strój. Nie wiem, jak silniki to zniosą. W poprzednich latach brałem na Dakar dwa silniki, a i tak ich nie wykorzystywałem. Teraz zabieram cztery. Będziemy w tym roku wolniejsi i będziemy myśleć o tym, że w każdej chwili silnik może zawieść.

Najbliższe plany to trening na Sardynii?

Na Sardynii robię przygotowania szybkościowe. Potem jadę w góry, żeby przygotować organizm do wysokości. Później kolejne treningi na pustyni i znów w góry. Przed samym Dakarem chce zrobić typowo wysokogórski trening.

Ile czasu trzeba teraz poświęcić quadowi, a ile własnej formie fizycznej?

Co do sprzętu, mamy już wszystko dogadane. Teraz wszystko w rękach mechaników, ale to trochę wyścig z czasem, bo quad musi być już gotowy 15 listopada, potem 2 dni testów i 18 listopada sprzęt musi pojechać już do portu we Francji. Ja później będę miał jeszcze pięć tygodni na przygotowania.

Bilet do Ameryki południowej już zabukowany?

27 grudnia, pierwszy dzień po Świętach i to jest święto samo w sobie, bo dotychczas wyjeżdżałem właściwie tuż po tym jak wstałem od wigilijnego stołu. Teraz spędzę w Polsce całe Święta.

To będą typowe, polskie Święta?

Nie ma mowy o obżeraniu się, bo sportowcy nie są na to nastawieni, ale oczywiście spróbuję wszystkiego. Ja startuje w Dakarze z takim 4 kilogramowym zapasem tłuszczu. W długodystansowym wysiłku to bardzo potrzebne. Organizm działa tak, że najpierw "zjada" to co sami zjemy, później tłuszcz i na końcu mięśnie, więc chudzi w Dakarze nie mają żadnych szans. Poprzednie Święta spędziliśmy wspólnie z Adamem i Izą Małyszami, chcieliśmy stworzyć taką miłą atmosferę przed pierwszym Dakarem Adama. Muszę niebawem spytać, czy mają ochotę to powtórzyć. Wiem, że Adam mocno trenuje i jeśli zachowa taki "dakarowy", "adamowy" spokój, to myślę, że może się poprawić o 10-15 pozycji.