Biało-czerwoni w kolejnym meczu siatkarskiej Ligi Światowej przegrali w Teheranie z Iranem 2:3. Tym samym podopieczni Stephane'a Antigi na pewno nie będą po tym weekendzie mogli świętować awansu do turnieju finałowego tych rozgrywek.

REKLAMA

Grają wyśmienitą siatkówkę. Na pewno jest to już top światowy - mówił przed tym meczem trener warszawskiej Politechniki Jakub Bednaruk. I nie tylko on przestrzegał przed Irańczykami. To drużyna, która w ostatnich latach bardzo podwyższyła swój poziom, a najgroźniejsza jest na własnym terenie. Głównie dzięki ogłuszającemu dopingowi - w Iranie na trybuny mogą wejść tylko mężczyźni, większość z nich uzbrojona jest w głośne trąbki i ten zestaw tworzy trudny do wytrzymania hałas.

Biało-czerwoni w piątkowym meczu nie poradzili sobie z tym klimatem i z dobrą grą rywali. W pierwszym secie popełnili dużo błędów z zagrywki i ataku. Nie do końca dobrze radził sobie Jakub Jarosz, który musiał zastąpić w tym meczu kontuzjowanego Bartosza Kurka. Irańczycy wygrali tę partię do 21. W dwóch kolejnych na szczęście nasza reprezentacja zagrała tak jak w pierwszych tegorocznych meczach Ligi Światowej. Udało się wyeliminować część prostych błędów, znacznie zwiększyła się też skuteczność w ataku co skutkowało zwycięstwami kolejno do 23 i 21.

W czwartym secie wróciły jednak stare demony. Irańczycy od połowy tej rozgrywki zaczęli znacznie powiększać swoją przewagę. Trener Antiga zareagował na to zmianami personalnymi, ale na zmianę wyniku tego seta było już za późno. Rozpędzeni Persowie zwyciężyli do 16 i tym samym doprowadzili do tie-breaka.

W decydującej partii niestety mnożyły się błędy w ataku, w ofensywie słabo spisywał się Rafał Buszek, brakowało wyraźnego lidera. W trakcie seta mieliśmy też kilkuminutową przerwę - a wszystko przez to, że sędziowie nie potrafili porozumieć się ze Stephanem Antigą. To zamieszanie tylko podburzyło trybuny, które były jeszcze głośniejsze i w tym tumulcie gospodarze zwyciężyli do 11.

W niedzielę szansa na rewanż.

(mal)