Czterdzieści pięć lat temu w Moskwie rozpoczynały się jedne z najbardziej politycznie nacechowanych igrzysk olimpijskich w dziejach. Naszym reprezentantom udało się zdobyć trzy złote medale. W historii naszego kraju zapisał się jednak, przede wszystkim, ten wygrany w konkursie skoku o tyczce. "Odbyła się bardzo długa dyskusja o to, czy zabrać mi medal i czy mnie zdyskwalifikować" - mówił w internetowym Radiu RMF24 Władysław Kozakiewicz, polski tyczkarz, zdobywca wspomnianego medalu i autor słynnego "gestu Kozakiewicza".
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
XXII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Moskwie (19 lipca - 3 sierpnia 1980) odbyły się w cieniu zimnowojennego bojkotu ponad 60 państw, w tym USA, Kanady i części Europy Zachodniej. Uczestnicy ze Wschodniego Bloku czuli stałą presję. Gość Piotra Salaka przypomina, że mimo zdobytego medalu, wszystko to, co działo na igrzyskach, było dla reprezentantów Polski bardzo trudne: Już od wejścia do wioski olimpijskiej wiedzieliśmy, że jesteśmy zamknięci w klatce. Wszędzie byli strażnicy z bronią.
Kozakiewicz wspomniał, że Polacy byli szczególnie źle traktowani podczas olimpiady. Wynikało to m.in. z sytuacji, jaka panowała wtedy w naszym kraju. Polacy byli troszeczkę gorzej traktowani niż cały świat, mimo tego, że byliśmy w tamtym czasie krajami, które były połączone pewną wspólnotą.
Złoty medalista z Moskwy podkreślił, że w czasie trwania rywalizacji, sędziowie często próbowali dopuszczać się oszustw. W lekkoatletyce było bardzo dużo przekłamań, takich, aby tylko radziecki sportowiec wygrał. To była walka z sędziami, ponieważ nie wolno nam było nawet rozmawiać ze sobą na ławce. Jeśli ktoś podszedł pod trybuny, żeby trener mu coś powiedział, to od razu była dyskwalifikacja, czerwona kartka i do widzenia - tłumaczył.
Do Moskwy Władysław Kozakiewicz przyjechał w szczytowej formie: w maju 1980 r. pobił własny rekord świata (5,72 m). Faworytem był jednak reprezentant ZSRR Władimir Wołkow (5,70 m), a dodatkowo na liście startowej znaleźli się Francuzi z wyższymi wynikami z sezonu (5,75-5,77 m). Podczas konkursu polski zawodnik nie mógł zbliżyć się do tyczki - pracownicy stadionu przesuwali mu drążek o kilka centymetrów niżej niż Rosjaninowi. Kibice gwizdali, gdy Kozakiewicz wychodził na rozbieg.
Gdy Kozakiewicz jako pierwszy przekroczył wysokość, której żaden z rywali już nie przeskoczył, spontanicznie pokazał obraźliwy gest w kieurnku trybun. To była czysta złość. Im więcej gwizdali, tym bardziej się koncentrowałem. I zrobiłem to jak tylko poczułem, że mam zwycięstwo w ręku - opowiadał mistrz w rozmowie z RMF24. - Pokazałem to do tej publiczności, która robiła wszystko, żebyśmy przegrywali.
Gest natychmiast obiegł światowe media, wpisując się na stałe w kanon sportowych symboli oporu.
Polski tyczkarz wspomniał, że po wykonaniu słynnego gestu, Komitet Olimpijski chciał odebrać mu złoty medal. Miała miejsce długa dyskusja o tym, czy zabrać mi ten medal i mnie zdyskwalifikować. To odbywało się za moimi plecami.
Decyzję zablokował na ostatniej prostej ówczesny prezydent MKOl Juan Antonio Samaranch, który uzasadnił, że gest nie przekracza granic "normalnej spontaniczności sportowca".
- Nie zabrano mi go, ale później w Polsce nasi komuniści byli zgodnie wszyscy przeciwko. Większość naszej wierchuszki gnębiła mnie przez wiele lat - dodał.
Kozakiewicz podkreślił, że wykonany przez niego gest dał mu większą popularność, niż samo zdobycie złotego medalu.
Wiadomo, że złoty medal jest zawsze najbardziej ceniony ze wszystkich, ale ten gest zrobił ze mnie bohatera narodowego — podsumował.
opracowanie: Jan Trychta