W weekend startuje nowy sezon biathlonowego Pucharu Świata. Pierwsze zawody tym razem odbędą się w szwedzkim Ostersund, gdzie przed rokiem odbyły się Mistrzostwa Świata. Monika Hojnisz, która ubiegły sezon zakończyła na bardzo dobrej 10. pozycji, do początku zmagań podchodzi z lekkim strachem. O przygotowaniach do nowego sezonu i nowym szkoleniowcu kadry pań z Moniką Hojnisz-Staręgą rozmawiał Wojciech Marczyk z redakcji sportowej RMF FM.

REKLAMA

Wojciech Marczyk: We wtorek wylatujesz razem z całą reprezentacją na pierwsze w nowym sezonie zawody Pucharu Świata. Poprzedni sezon zakończyłaś o na 10. miejscu. Jak nastawienie przed kolejnym?

Monika Hojnisz-Staręga: Fantastycznie się skończył dla mnie tamten sezon. Co oznacza, że trochę sobie poprzeczkę podniosłam. To też sprawia, że do tego sezonu podchodzę z lekkimi obawami, ale też i sporą motywacją. Wiem jednak, że powtórzenie tego wyniku, a nawet jego poprawienie - na czym mi bardzo zależy - powoduje, że mam lekki strach.

A nie złapałaś takiego większego luzu psychicznego? Bo jednak ten zeszły sezon potwierdził, że stać cię na pierwszą 10-tkę Pucharu Świata i regularne punktowanie.

Na pewno luz pod tym kątem, że praca, którą co roku wykonywałam, wreszcie przyniosła wymierny efekt. Ubiegły rok był dla mnie rzeczywiście takim bum. Na co czekałam od wielu lat. I nie chodzi mi tutaj o jednorazowy wynik, ale o to co pokazało 10. miejsce w PŚ, a to był efekt równych systematycznych startów przez cały sezon. Co znaczy, że przy dobrym strzelaniu przez cały sezon mogłam się liczyć w walce o wygraną.

W ubiegłym sezonie Nadija Biełowa zmieniła twoją postawę strzelecką. Przyniosło to efekt. Teraz nagła zmiana trenera. Został nim Michael Greis - znane nazwisko w świecie biathlonu, ale jak się z nim pracuje? Bo wiem, że to jest człowiek zafiksowany na punkcie strzelania.

Na tym też, ale chyba jeszcze bardziej na punkcie techniki biegowej. Nie ma treningu, żeby nas pod tym kątem nie poprawiał, co oczywiście jest fajne. Na przestrzeni lat, a trochę już trenuję, nie miałam trenera, który by dawał tyle uwag pod kątem techniki biegowej i strzeleckiej. Tyle trenując i mając ciągle te uwagi, po prostu trzeba nad tym pracować i to robimy.

Michael Greis był wielkim zawodnikiem. Medale olimpijskie mówią same za siebie. A jaki to jest człowiek? Jaki jest w kontakcie z wami? Bardziej psycholog? Czy bardziej twardy szkoleniowiec, który narzuca reżim?

Reżim na pewno jest, bo to co jest do wykonania, to musimy zrobić. A jak coś wykonujemy nie tak albo nie po jego myśli, to potrafi się zdenerwować. Jednocześnie jest też luźnym człowiekiem. Jak siedzimy przy stole, to są żarty, żarciki. W każdej chwili możemy też porozmawiać. Wysłucha. Czy zastosuje - różnie bywa? Ale jest bardzo pozytywnym człowiekiem.

Dużo różni się od trenerki Biełowej?

Oj, to na pewno. Jak to każdy trener ma swoje koniki. Coś co wprowadza w trening. Reżim, charakter to sprawia, że to są dwie kompletnie inne osoby. Jest to jednak coś nowego nowy bodziec, do tego, żeby się czegoś nowego nauczyć.

Masz takie przeczucie, że praca, którą wykonaliście na zgrupowaniu, przyniesie efekt w sezonie?

Przez cały okres przygotowawczy miałam antypodejście do mojego strzelania. Różnie mi to wychodziło. Oczywiście mam na myśli stójkę, z którą zawsze walczę. Te ostatnie zgrupowanie pokazało jednak, że udało się to ustabilizować. A to podbudowało moją psychikę. Te strzelanie zaczęło wychodzić. Raz było lepiej raz gorzej, ale ustabilizowało się na pewnym poziomie. Dobrze, że się tak stało, bo to była ostatnia prosta przed sezonem. To pozwoliło mi nie myśleć negatywnie o pozycji stojącej, a tylko pozytywnie o nadchodzącym sezonie.

Na zgrupowaniu mieszkałaś z Magdaleną Gwizdoń. A jak atmosfera w kadrze, bo zmiana trenera zawsze też jakoś na to wpływa?

Powiem jako kobieta... z babami nie jest łatwo. To jest normalne, a można było to odczuć szczególnie w czasie ostatniego długiego, 3-tygodniowego zgrupowania, bo mieszkałyśmy w jednym domku. Tam więc mega czasem wybuchało. Na szczęście miałyśmy swoje pokoje, więc jak ktoś chciał odpocząć, to się zamykał i miał spokój. Znamy się już długo, ale każda ma swoje za uszami. Spędzamy ze sobą więcej czasu niż z rodziną, więc trzeba się tolerować i jeżeli ktoś coś robi nie tak, jak nam się podoba, to trzeba zagryźć język i robić swoje.

Na początek sezonu jedziecie do Szwecji, do Ostersund. Tam w zeszłym roku odbyły się Mistrzostwa Świata. Lubisz tam startować?

Mówi się, że jak się ma formę, to nieważne jaka jest trasa i strzelnica, to i tak się zrobi dobry wynik. Ja nie lubię tego miejsca. Chyba chodzi głównie o ten klimat. Skandynawia generalnie mnie przytłacza. Nie ma jednak co tak mówić, trzeba po prostu wystartować. Generalnie wiele razy podkreślałam, że nie jest to mi bliskie miejsce. Chciałabym przełamać to psychiczne nastawienie do tego miejsca. Może to będzie w tym roku. Nieciekawie mi się kojarzy, m.in. z powodu zeszłorocznych Mistrzostw Świata.

No właśnie w tym roku MŚ we Włoszech i pewnie to znów będzie najważniejsza impreza sezonu? Ta forma jest właśnie ma przyjść wtedy?

Przez to co ostatnio wykonywaliśmy i jaką pracę zrobiliśmy na zgrupowaniach, wydaje mi się i rozmawiałam też o tym z trenerem, że najlepsza dyspozycja jest szykowana właśnie na luty, że teraz nie ma prawa jej być. Dlatego jeżeli teraz przyjdzie bum, to będzie zaskoczenie. Chciałabym też, oprócz tych poszczególnych systematycznych dobry startów, osiągnąć dobry wynik na mistrzostwach. Te w Antholz też są dla mnie priorytetem. Chciałabym, żeby po tylu latach od 2013 roku znów się coś fajnego wydarzyło.

Żeby przestali mówić, że to Nove Mesto, to twoje Miasto.

Dokładnie tak. Może będą mówić tak o Anterselwie. Tym bardziej, że cieszy mnie, że te zawody są tam. Lubię to miejsce. Lubię starty na wysokości, więc zobaczymy.

Wspominasz, że nie spodziewasz się startu z wysokiego C. Czyli nogi po okresie przygotowawczym są jeszcze ciężkie?

Myślę, że tak szybko nie popuszczą. Świeżość i szybkość mamy nabierać ze startu na start. Psychicznie jestem więc przygotowana, że nogi nie będą ze mną współgrać na pierwszych startach.