Trzy medale - złoty Pawła Fajdka w rzucie młotem oraz srebrne Anity Włodarczyk w tej samej konkurencji i Piotra Małachowskiego w dysku - zdobyli Polacy w mistrzostwach świata. To wynik zgodny z oczekiwaniami, bo przed wyjazdem do Moskwy sztab szkoleniowy liczył właśnie na trzy medale. Nikt z 55-osobowej reprezentacji nie zdołał sprawić większej niespodzianki.

REKLAMA

Oczywiście nie licząc Fajdka, który nie znajdował się początkowo wśród silnych kandydatów do medalu. Na podium mieli stanąć Małachowski, Włodarczyk i Tomasz Majewski. Dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą, mimo że stracił wiele treningów z powodu dwóch operacji łokcia, sam zapowiadał walkę o brąz. Większym pesymistą był jego trener Henryk Olszewski, który od razu mówił, że będzie bardzo ciężko.

I właśnie on miał rację. Majewski i tak pchnął najdalej w tym sezonie - 20,98, ale starczyło jedynie na szóste miejsce. Jestem zawiedziony, bo słabo to wyglądało technicznie. Mogłem powalczyć, ale się nie udało i mogę mieć pretensje wyłącznie do siebie - powiedział po konkursie.

Niedosyt czuł także Małachowski, choć drugi, liczył na więcej. Oczywiście wiem, że zostanie wicemistrzem świata jest sukcesem, ale moja chora ambicja nie pozwala mi się do końca cieszyć. Chciałem wygrać i było mnie na to stać, a to denerwuje mnie najbardziej - skomentował. Drugą lokatę dał mu rezultat 68,36. Drugi z Polaków Robert Urbanek był szósty - 64,32.

Szczęśliwi byli za to Fajdek i Włodarczyk. Rzuty młotem doskonale im wyszły. Fajdek wynikiem 81,97 sięgnął po złoto, a jeden z jego rywali Słoweniec Primoz Kozmus nazwał go kosmitą. O Polaka pytali się wszyscy zagraniczni dziennikarze, również ze względu na jego upodobania - kolczyki, nietypowe rzucanie w okularach, czy młody wiek. Mając 24 lata został najmłodszym w historii mistrzem świata i zdetronizował Szymona Ziółkowskiego, który dwanaście lat temu w Edmonton wygrał mając 25 lat.

To nadal do mnie nie dociera. Nie wiem jak to się stało, bo najdłuższy rzut wcale nie był najlepszy technicznie. To wszystko na razie mnie przerasta - mówił Fajdek dobę po rywalizacji. Szymon Ziółkowski tym razem musiał zadowolić się dziewiątą lokatą - 76,87.

Włodarczyk przegrała z Tatianą Łysenko (78,80), ale za to poprawiła własny rekord Polski - 78,46. Konkurs stał na najwyższym poziomie w historii, a Polka odegrała w nim decydującą rolę. Na półmetku nawet prowadziła.

Ten medal jest dla nas bardzo ważny, bo daje nam sygnał, że podążamy w odpowiednim kierunku, a trening był trafiony. Po dwóch kontuzjach w okresie przygotowawczym, niemożliwości rzucania i dwóch miesiącach przerwy, mieliśmy obawy, czy zdążymy z formą - przyznał jej trener Krzysztof Kaliszewski.

Brawa należą się skoczkiniom wzwyż, a zwłaszcza Justynie Kasprzyckiej, która poprawiła o dwa centymetry rekord życiowy i wynikiem 197 cm zajęła szóstą lokatę. Gdyby udało jej się pokonać w pierwszej próbie to miałaby brąz. Tylko jedno miejsce niżej była rekordzistka kraju Kamila Stepaniuk. Obie ze stadionu w Moskwie schodziły z uśmiechem na ustach.

Mały niedosyt czuł Marcin Lewandowski. Po raz drugi w mistrzostwach świata zajął czwarte miejsce i niewiele zabrakło do podium. Czas 1.44,08 był jego najlepszym w tym sezonie, więc pretensji nie mógł do siebie mieć. Adam Kszczot po kontuzji nie zdołał nadrobić zaległości i nie wszedł do finału.

Całkiem nieźle spisali się chodziarze na 50 km. Grzegorz Sudoł dotarł na metę jako szósty, a Łukasz Nowak - ósmy. Zwłaszcza drugi z nich bardzo długo później dochodził do siebie i długo leżał na tartanie.

Na znacznie więcej niż na dziewiąte miejsce liczył Artur Noga. Do wymarzonego finału zabrakło mu jedynie 0,01. Tak jak i sztafeta 4x400 m mężczyzn, która pobiegła w składzie: Kacper Kozłowski, Rafał Omelko, Łukasz Krawczuk i Marcin Marciniszyn, miał siódmy czas, ale do finału się nie załapał.

Poniżej oczekiwań wystartowała siedmioboistka Karolina Tymińska. W Moskwie miała walczyć o medal, skończyła rywalizację jako dziewiąta. Na więcej liczyła również tyczkarka Anna Rogowska. Mistrzyni świata z Berlina (2009), tak jak jej kolega ze skoczni Robert Sobera nie pokonali żadnej eliminacyjnej wysokości.

Słabo wypadli oszczepnicy Łukasz Grzeszczuk i Marcin Krukowski. Zajęli odpowiednio 28. (74,72) i 25. (76,93) miejsce. Do finału nie zdołała zakwalifikować się również żadna z czterech polskich sztafet.

Dwa lata temu Polacy w południowokoreańskim Daegu wywalczyli tylko jeden medal. Paweł Wojciechowski (SL WKS Zawisza Bydgoszcz) wygrał konkurs skoku o tyczce. Następne mistrzostwa świata za dwa lata w Pekinie.