W 42. derbowym pojedynku Śląska z Zagłębiem, w którym zabrakło kontuzjowanego Filipa Starzyńskiego, lepsi okazali się ci pierwsi i po dwóch golach zdobytych strzałami głową wygrali 2:0.

REKLAMA

Początek spotkania był obiecujący, bo obie drużyny próbowały grać ofensywnie i odważnie do przodu. Sytuacja zaczęła się zmieniać, kiedy po ładnie wyprowadzonym kontrataku goście byli bliscy zdobycia gola. Po strzale Damjana Bohara piłka zmierzała już do siatki, ale z linii bramkowej wybił ją Jakub Łabojko.

Od tego momentu zarysowała się przewaga lubinian, którzy szybciej operowali piłką, a przede wszystkim dokładniej i znacznie łatwiej przedostawali się w obrębie pola karnego rywali. Zagłębie odważniej wychodziło też pressingiem i szybko odbierało piłkę. Akcjom przyjezdnych brakowało jedynie ostatniego podania otwierającego drogę do bramki.

Gra wrocławian, którzy zupełnie nie radzili sobie z pressingiem, sprowadzała się natomiast do posyłania długich podań do ofensywnych graczy, ale nic z tego nie wynikało, bo obrońcy Zagłębia wygrywali powietrzne pojedynki.

Wydawało się, że w pierwszej połowie kibice nie obejrzą już gola, kiedy zaatakował Śląsk. Najpierw po dośrodkowaniu głową strzelał Mateusz Radecki, ale Dominik Hładun nie dał się zaskoczyć. Chwilę później po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Marcin Robak najwyżej wyskoczył do piłki, którą jeszcze przed linią bramkową trącił Radecki i zrobiło się 1:0. Zawodnicy Zagłębia domagali się jeszcze odgwizdania pozycji spalonej zawodnika Śląska, ale sędzia Piotr Lasyk nie zmienił decyzji.

Po przerwie obraz gry się nie zmienił - Zagłębie grało piłką, długo konstruowało swoje akcje, a Śląsk atakował prostymi środkami. I czynił to bardzo skutecznie, bo minęło siedem minut a było już 2:0. Z lewej strony dokładnie na głowę Robaka dośrodkował bardzo aktywny Lubambo Musonda i Hładun tylko wzrokiem odprowadził piłkę do siatki.

Kilkadziesiąt sekund później mogło być już 3:0. Ponownie dośrodkował Musonda, ale minimalnie za mocno i Radecki stojąc sam przed pustą bramką nie sięgnął piłki szczupakiem.

Lubinianie nie mając już nic do stracenia rzucili się do ataku, ale przez to narażali się na coraz lepiej wyprowadzane kontrataki "Wojskowych". Po jednaj z takich akcji w dogodnej sytuacji znalazł się Robak, ale naciskany przez jednego z rywali nie przymierzył dokładnie i trafił wprost w bramkarza Zagłębia.

Swoją szansę na gola w końcu wypracowali też goście. Po akcji prawym skrzydłem piłka w polu karnym trafiła do niepilnowanego Bartłomieja Pawłowskiego, a ten huknął mocno i bardzo wysoko. Była to najlepsza i zarazem ostatnia okazja Zagłębia na zdobycie gola.

Mimo iż na kwadrans przed końcem spotkania trener Ben van Deal postawił wszystko na jedną kartę i posłał na boisko drugiego napastnika Jakuba Maresa, to Śląsk kontrolował mecz. Wrocławianie swobodnie operowali piłką, a lubinianie chaotycznie atakowali i nic z tego nie wynikało.

W samej końcówce trener Zagłębia mocno zareagował na jeden z fauli piłkarzy Śląska. Arbiter najpierw go upomniał, a ponieważ Holender nie chciał się uspokoić, został odesłany na trybuny. Chwilę później wrocławianie zdobyli trzeciego gola, ale po konsultacji z arbitrami z wideo weryfikacji sędzia Lasyk anulował trafienie. Chwilę później gwizdnął po raz ostatni.