Mecz Wisły Kraków z Lechem Poznań w Krakowie wywołał spore zainteresowanie, na trybunach zasiadł prawie komplet - 30 128 widzów, co jest rekordem Wisły w tym sezonie. Liczna publiczność nie doczekała się bramek, a hit 27. kolejki ekstraklasy trochę rozczarował. Oba zespoły postawiły na otwarty futbol, bez zbędnej kalkulacji. Akcje szybko przenosiły się z jednego pola karnego na drugie, lecz brakowało klarownych sytuacji.

REKLAMA

Na początku spotkania groźnie główkował Arkadiusz Głowacki, ale piłka poszybowała tuż nad poprzeczką. Potem więcej pracy miał jednak Łukasz Załuska, który po ładnej akcji Szwajcar Darko Jevtica w ostatniej chwili ubiegł Macieja Makuszewskiego. Bramkarz gospodarzy potem nie bez kłopotów obronił strzał Radosława Majewskiego.

W końcówce pierwszej odsłony defensywa Lecha kilkakrotnie znalazła się w opałach. Najlepszej okazji nie wykorzystał Rafał Boguski, który otrzymał idealne podane od Patryka Małeckiego, ale z kilkunastu metrów huknął wysoko nad bramką.

W drugiej połowie tylko przez 20 minut obu drużynom udało się utrzymać niezłe tempo, choć piłkarzom nie można było odmówić zaangażowania. Wiele ataków było jednak trochę "szarpanych", brakowało dokładności w rozgrywaniu akcji czy precyzji przy strzałach z dystansu.

Załuskę próbowali zaskoczyć m.in. Majewski i Abdul Aziz Tetteh, ale bramkarz "Białej Gwiazdy" był mocnym punktem swojej drużyny. Jego vis a vis Słowak Matus Putnocky miał jeszcze mniej okazji do interwencji, bowiem wiślacy w piątkowy wieczór byli na bakier z celnością. Przez 90 minut nie oddali ani jednego strzału w światło bramki.

Pod koniec spotkania rezerwowy napastnik gości Nicki Bille Nielsen, który wrócił na boisko po półrocznej przerwie, kilka razy zaabsorbował obronę Wisły. Duńczykowi zabrakło jednak szczęścia i trochę ogrania po tak długiej pauzie.

(az)