Dobrze zapowiadający się, dakarowy debiut Arona Domżały zakończył się w dniu przerwy od ścigania. Na ostatniej, górskiej sekcji piątego etapu, pilotowany przez Macieja Martona kierowca zjechał z trasy w gęstej mgle. Toyota Hilux zatrzymała się na półce skalnej bez możliwości odwrotu i choć odcinek został skrócony, a załoga została sklasyfikowana, nie zdołała na czas wydostać samochodu z pułapki.

REKLAMA

Piąty etap i zarazem druga część rajdowego maratonu była niezwykle trudna. Aron Domżała i Maciej Marton nie uniknęli drobnych przygód, ale to co najważniejsze czekało na nich 30 km przed linią mety. Na trasie zaległa gęsta mgła. Organizator skrócił oes, ale dziewiętnaście załóg zdążyło już przejechać wskazany punkt (CP3) i musiało dotrzeć do mety w niezwykle trudnych warunkach meteorologicznych.

W piątek, pod koniec odcinka, jadąc we mgle po szczytach gór, zjechaliśmy do kanionu - relacjonował Aron Domżała. Niestety to nie był właściwy zjazd. Zatrzymaliśmy się na półce skalnej. Dalej była już tylko przepaść, a droga za nami była zdecydowanie zbyt stroma żeby wracać. Wydostaliśmy się z Maćkiem z auta, wzięliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyliśmy w stronę trasy tak, aby ktoś mógł nas ewakuować. Wspinaczka zajęła nam blisko 20 min. Gdy wydostaliśmy się na szczyt góry, zorientowaliśmy się, że nikt już nie jedzie po trasie. Organizator wcześniej przerwał oes ze względu na dużą mgłę w górach i byliśmy jedną z ostatnich załóg które pokonywały ten fragment trasy. Przez telefon satelitarny wezwaliśmy pomoc, która na szczęście zjawiła się już po dwóch godzinach.

To nie był jednak koniec, a raczej początek starań o utrzymanie w rajdzie. Załoga przejechała metę skróconego etapu, została sklasyfikowana na 18. miejscu i w "generalce" przesunęła się na 12. pozycję. Aron i Maciej wciąż są w stawce. Musimy tylko wykonać "mission impossible" i wydostać samochód z gór - mówił Jean-Marc Fortin, wieloletni pilot Krzysztofa Hołowczyca, a obecnie szef Overdrive Racing.

Zespół ściągnął ośmiotonowy, wojskowy śmigłowiec transportowy, ponieważ okazało się, że nie ma innego sposobu na wydostanie Toyoty z pułapki. Niestety, śmigłowiec musiał zrezygnować z akcji ze względu na mgłę. Dla nas oznaczało to koniec rajdu, ponieważ przekreślało nasze szanse dotarcia na biwak w limicie czasowym. Ruszamy dalej, a nasi mechanicy czekają aż wojsko podejmie kolejną próbę wydostania auta - zakończył opowieść Aron Domżała.

Debiut zakończył się pechowa w chwili, kiedy załoga radziła sobie doskonale i była faworytem do wywalczenia tytułu najlepszego debiutanta. W walce o metę została jednak wciąż załoga ojców, która również podróżowała ze zmiennym szczęściem i musiała zmagać się z poważnymi awariami. Z całego teamu fabrycznego Polarisa - Xtreme w rajdzie pozostaliśmy już tylko my - zauważył Rafał Marton, który wraz z Maciejem Domżałą codziennie dojeżdżają do mety od stóp do głów pokryci fesz feszem. Duet zajmuje obecnie 22. miejsce w klasyfikacji UTV.

Opracowanie: