Występująca na co dzień w zespole Biało-Zielonych Ladies Gdańsk Julianna Schuster wróciła do reprezentacji Polski po przerwie spowodowanej urlopem macierzyńskim i niemal od razu została bohaterką, zdobywając decydujące punkty w finałowym meczu ze Szkocją, podczas turnieju mistrzostw Europy w rugby 7 w Lizbonie. I choć długie wyjazdy bez dziecka są dla niej bardzo trudne, to jak sama mówi, na boisku nadal daje z siebie wszystko.

Za Wami chyba najdłuższy i najbardziej intensywny sezon reprezentacyjny w karierze. Nie miałyście już dość, rugby i siebie nawzajem?

Nie ukrywam, że ten sezon był bardzo długi. Już wcześniej zdarzało nam się sporo zgrupowań, ale były to raczej krótsze spotkania, w Gdańsku czy tak jak teraz w Cetniewie. Tym razem namnożyło się tych bardzo długich wyjazdów, najpierw Lizbona, potem Kraków, później Bukareszt itd. Spędzanie tyle czasu w hotelach czy na treningach dwa razy dziennie dało nam się we znaki. Pod koniec tego ostatniego wyjazdu miałyśmy już trochę przesyt.

Zacznijmy więc od początku. Turniej w Lizbonie, po drodze wygrywacie w medalistkami olimpijskimi z Tokio Francuzkami, a w decydującym meczu ze Szkocją kładziesz punkty na wagę wygranej. Chyba trudno wymarzyć sobie lepszy start?

Tak, dla mnie to było ważne wydarzenie. Rzadko pojawiam się na boisku w ważnych momentach. Położenie punktów, które zadecydowały o wygraniu całego turnieju w Lizbonie, dużo dla mnie znaczyło. Wiele osób do mnie pisało, że nie cieszyłam się na boisku jakoś szczególnie, ale przeżyłam to wewnętrznie. I było to też dla mnie duże zaskoczenie, ucieszyłam się, że mogę tyle wnieść do drużyny po tak długiej przerwie. Byłam w ciąży, potem miałam urlop macierzyński, po porodzie musiałam wrócić do formy. Bałam się, że mi się nie uda. A na ME w meczu ze Szkocją, z którą zawsze nam się ciężko gra, zdobyłam decydujące punkty. To bardzo mnie motywowało do dalszej pracy.

Potem przyszły historyczne zawody w Krakowie, gdzie grając po raz pierwszy przed polską publicznością, przypieczętowałyście tytuł mistrzyń Europy. To było coś szczególnego, chyba nie tylko pod względem sportowym?

Bardzo dużo osób spoza środowiska rugby wiedziało o tym wydarzeniu i że zdobyłyśmy pierwsze miejsce. Nawet lekarze, z którymi gdzieś tam się spotykamy, a którzy nie interesują się tą dyscypliną, wiedzieli, że zdobyłyśmy złoty medal po raz pierwszy w historii. Tak że to wydarzenie odbiło się szerokim echem i dowiedziały się o nas różne środowiska, nawet te niekoniecznie związane ze sportem.

Następnie był udany turniej eliminacyjny do Pucharu Świata w Bukareszcie i nieudane eliminacje do World Series w Chile. Trudno było się pozbierać po porażce z Japonią?

Trudno. Przez cały turniej w Chile, mówiąc nieskromnie, wiele osób stawiało nas jako faworytki tych zawodów. Nawet komentujący te zawody mówili, że powinnyśmy wygrać ten turniej. Myślę, że po pokonaniu Chinek byłyśmy pewne wygranej. Jednak po zawieszeniu Hani Maliszewskiej trochę podupadłyśmy psychicznie. I moim zdaniem ten mecz przegrałyśmy po części w głowach. Najpierw dowiedziałyśmy się, że Chinki złożyły protest przeciwko niej, potem, tuż przed wyjazdem na mecz z Japonią, że zawieszenie Hani weszło w życie. I część dziewczyn bardzo to przeżyła.

Na koniec było 10. miejsce podczas Pucharu Świata w Kapsztadzie. To sukces, czy miałyście lekki niedosyt?

Oczywiście, że to był sukces! Choć po tym meczu z Japonią lekki niedosyt był, bo kolejny raz się nie udało, a wyszłyśmy na boisko bardzo zmotywowane. Niestety znów miałyśmy jedną zawodniczkę mniej, bo nie było z nami Karoliny Jaszczyszyn, która wypadła przez kontuzję. To kluczowa postać, kapitan drużyny. Kiedy jest z nami, jesteśmy mocniejsze i psychicznie i jeśli chodzi o samą grę.

Częste podróże to też szansa na zwiedzanie i zobaczenie kawałka świata. Które miejsce wywarło na Tobie największe wrażenie?

Jeśli chodzi o ten sezon? Moim zdaniem Hiszpania, bo było tam bardzo ciepło, no i RPA. W Chile nie miałyśmy zbyt wielu możliwości zwiedzania, nasz hotel był położony na obrzeżach. W mieście byliśmy może ze dwa razy, raz w sklepie i raz na bazarze. A na dodatek okolica była nieciekawa i raczej same nie wychodziłyśmy. Tam był bus trening, bus trening, hotel. Dlatego, jeśli miałabym wskazać jedno miejsce, to Kapsztad!

Jak już wspomniałaś, jesteś jedną z dwóch matek w naszej reprezentacji. Trudno było wyjechać na zgrupowanie i zostawić synka?

To było coś, co mnie powstrzymywało przed powrotem w 100% do kadry. Bardzo długo się nad tym zastanawiałam. Konsultowałam to z moimi najbliższymi. Pierwsze dłuższe wyjazdy bardzo się na mojej psychice odbiły, choć wiedziałam, że syn zostaje z ojcem, czyli jest w dobrych rękach. Jednak kiedy się spędza z dzieckiem tyle czasu i trzeba je zostawić, jest bardzo ciężko.

Po urodzeniu dziecka zmieniło się Twoje podejście do rugby?

Jeśli chodzi o boisko, to chyba nie. Kiedyś, jeszcze przed zajściem w ciążę, jak rozmawiałam z innymi zawodniczkami, które już urodziły, to mówiły, że już nie potrafią się w pełni zaangażować, bo obawiają się, że coś się może stać, a mają w głowie to, że już nie są same. Ja tak nie mam, wychodzę na boisko i nie mam oporów, jeśli muszę coś zrobić, to to robię. Gram nie tylko dla siebie, ale i dla drużyny. Natomiast co do poświęcania się dla rugby, to jestem skora opuścić trening, jeśli muszę zostać z dzieckiem. Tak samo, jeżeli szykuje się nam jakiś długi wyjazd, to staram się z nim trochę dłużej pobyć.

Poza rugby jesteś pasjonatką zwierząt, a szczególnie jeździectwa. Wystarcza czasu na to wszystko?

Niestety już nie jeżdżę konno. Po urlopie macierzyńskim wróciłam jednak do szkoły i jestem nauczycielką WF-u. Tak że teraz muszę godzić macierzyństwo, rugby no i pracę w szkole.

Podobno został Ci jeszcze własny ogródek.

Tak! Trener zawsze, jak chce mnie zdenerwować, to żartuje, żebym lepiej poszła podlać te swoje pomidory (śmiech). I śmieją się, że jak mnie nie ma na treningu, to znaczy, że siedzę w szklarni z pomidorami.

Ten sezon był bardzo intensywny, ale i kolejny zapowiada się podobnie. W czerwcu w Krakowie odbędą się igrzyska europejskie, które będą kwalifikacjami do tych olimpijskich w Paryżu.

Wiem, że dziewczyny są bardzo skupione, żeby bardzo dobrze pokazać się na IE w Krakowie i powalczyć o igrzyska olimpijskie. Już sam wyjazd, bycie olimpijczykiem, to byłoby coś wspaniałego. Zresztą wszystkie zawodniczki, z którymi rozmawiałam, podkreślają, że jeśli miałyby przestać trenować rugby, to dopiero po igrzyskach. To tylko pokazuje, jak to ważny punkt w karierze każdego sportowca.