W sobotnim meczu w Łodzi powrót do ligowej rywalizacji w ekstraklasie po pandemii koronawirusa bardziej udany był dla piłkarzy Górnika Zabrze. Goście pokonali 1:0 (1:0) ŁKS, w którym na trenerskiej ławce zadebiutował Wojciech Stawowy.

Przed spotkaniem więcej niewiadomych było po stronie beniaminka. Nie chodziło jedynie o formę ostatniego zespołu w tabeli, ale o to, co w trakcie przygotowań do wznowienia rozgrywek zdołał zmienić w nim trener Stawowy. 54-letni szkoleniowiec zastąpił Kazimierza Moskala i na trenerską ławkę w ekstraklasie powrócił po sześcioletniej przerwie. Pierwszym, jak się okazało nieudanym sprawdzianem, było dla niego starcie z zajmującym 12. miejsce Górnikiem.

Od początku zdecydowanie lepiej prezentowali się goście, którzy na początku spotkania wręcz zamknęli łodzian na ich połowie. Niewiele brakowało jednak, by to ŁKS objął prowadzenie, jednak zagranej z daleka piłki na granicy pola karnego nie opanował Jakub Wróbel, a niebezpieczeństwo pod bramką Górnika zażegnał Martin Chudy.

Pod bramką Arkadiusza Malarza groźnie zrobiło się m.in. po strzale Romana Prochazki i kilku rzutach rożnych. Golkiper ŁKS bardziej musiał wykazać się przy uderzeniu z niewielkiej odległości Igora Angulo w 15. minucie.

Gra nieco wyrównała się po kwadransie. Piłkarze Stawowego blisko powodzenia byli w 28. minucie, kiedy z 16 metrów uderzał Jose Pirulo, a odbitej przez Chudego piłki nie zdołał skierować do bramki Adam Ratajczyk. Trzy minuty później z bliskiej odległości po rzucie wolnym niecelnie główkował Wróbel, a następnie sporo problemów bramkarzowi Górnika sprawił strzał Dragoljuba Srnica.

Skuteczniejsi okazali się gracze Marcina Brosza. W 36. minucie przechwycili piłkę w środkowej strefie boiska, po szybkiej kontrze futbolówka trafiła dość szczęśliwie do Georgiosa Giakoumakisa, który wyprowadził ekipę gości na prowadzenie. Na tym emocje przed przerwą się skończyły.

Druga połowa zaczęła się od strzałów zabrzan w wykonaniu Erika Janzy i Jesusa Jimeneza. W 56. minucie przed stratą drugiego gola gospodarzy uratował Malarz, który obronił strzał z bliska głową Pawła Bochniewicza.

Drużyna z Łodzi cały czas miała duże problemy z przedostaniem się pod pole karne Górnika i brakowało jej pomysłu, jak to zrobić. Groźną sytuację udało jej się stworzyć po rzucie wolnym, kiedy po dużym zamieszaniu w polu karnym piłkę po uderzeniu Ratajczyka na linii bramkowej zatrzymał obrońca Bochniewicz. W pozostałych 25 minutach gry zespół Stawowego nie zagroził już drużynie z Zabrza, która kontrolowała to spotkanie od początku do końca.