Emocjonujący mecz obejrzeli kibice w Poznaniu, gdzie Lech zremisował z Pogonią Szczecin 1:1. Nie brakowało kuriozalnych sytuacji, a na boisku zameldował się weteran Piotr Reiss. We Wrocławiu Śląsk wygrał z najgorszym na razie Bełchatowem, tu udany powrót na ligowe boiska zanotował Sebastian Mila.

Śląsk od pierwszych minut osiągnął przewagę, duża w tym zasługa wracającego do składu mistrzów Polski Sebastiana Mili. Posiadanie piłki nie przekładało się jednak na bramkowe sytuacje. Dobrze dysponowani gracze GKSu Bełchatów nie pozwalali rywalom zbliżyć się do własnego pola karnego. Goście ograniczali się właściwie jedynie do obrony, a Śląsk w końcu stworzył kilka sytuacji. Blisko szczęścia był Rok Elsner - uderzył na długi słupek, minimalnie niecelnie. Okazje mieli także Johan Voskamp i Mila. Nastawieni na atak gospodarze zapomnieli jednak o obronie i tuż przed końcem pierwszej części gry dali się zaskoczyć. GKS przeprowadził zabójczą kontrę - w sytuacji sam na sam z Marianem Kelemenem znalazł się Tomasz Wróbel i dał swojej drużynie cenne prowadzenie.

Drużyna Kamila Kieresia nie potrafiła jednak długo utrzymać korzystnego wyniku. Tuż po wznowieniu gry z rzutu wolnego lewą nogą dośrodkował Mila, lot piłki przeciął Tomasz Jodłowiec i doprowadził do wyrównania. GKS nie rezygnował z wywiezienia choćby punktu z Wrocławia i dzielnie się bronił, a Śląsk nie bardzo znajdował na to receptę. Udało się dopiero Łukaszowi Gikiewiczowi, który zmienił słabego Voskampa. Akcję w 71. minucie rozpoczął Patejuk, a ponownie asystą popisał się Mila. Goście mieli jeszcze okazje do wyrównania. Po rzucie rożnym Kosowskiego obrońcy Śląska musieli wybijać piłkę z linii bramkowej. GKS się otworzył, a to stworzyło obrońcom tytułu szanse na kontrataki. Żadna z nich nie przyniosła jednak zmiany rezultatu. Sytuacja GKSu robi się krytyczna. Zerowy dorobek w pięciu spotkaniach może oznaczać zmianę na stanowisku trenera.

Lech - Pogoń, najlepszy mecz kolejki


W przeciwieństwie do większości meczów w 5. kolejce pierwsze minuty pojedynku w Poznaniu przyniósł emocje i bramki. Wynik otworzył Bartosz Ślusarski. Napastnik "Kolejorza" wykorzystał dośrodkowanie Luisa Henriqueza. Radość z prowadzenia trwała tylko kilka minut. Piłkę z głębi pola w stronę "szesnastki" Lechitów posłał Edi Andradina. Jasmin Burić niepotrzebnie wyszedł z bramki i Donald Djousse po główce z linii pola karnego doprowadził do remisu. W 27. Minucie kolejne doskonałe dogranie Ediego mógł zamienić na bramkę Adam Frączczak, ale jego strzał głową z najwyższym trudem obronił Burić. Jeszcze lepszą okazję miał w 33. minucie miał Ślusarski. Znalazł się w sytuacji sam na sam z Janukiewiczem, minął bramkarza Pogoni... ale nie trafił w pustą bramkę.

Kolejną stuprocentową okazję miał w 48. Minucie Aleksander Tonew. Bułgar znalazł się 10 metrów przed bramką Pogoni, ale strzelił chimerycznie i Janukiewicz pewnie złapał piłke. Zepchnięci do obrony goście próbowali się odgryźć rywalom. Ładnie uderzał z dystansu między innymi Rogalski. Nie minęły dwie minuty, a Pogoń uratował słupek. Z rzutu wolnego dośrodkował Lovrencsics, a minimalnie pomylił się Trałka. Napór Lecha rósł, kotłowało się pod bramką Pogoni, a na domiar złego z czerwoną kartką boisko opuścił Edi. Druga żółta kartka mu się należała, pierwsza niekoniecznie. Obie dostał w ciągu zaledwie 8 minut. Niewiele więcej czasu na boisku spędził Traore, który zmienił Djousse. W jednej z akcji nieszczęśliwie rozciął łuk brwiowy i na plac gry już nie wrócił. W 74. minucie trener Rumak posłał do boju 40-letniego Piotra Reissa. Ostatnie minuty spotkania to była już typowa, piłkarska "obrona Częstochowy". Jak się okazało była skuteczna. Pogoń, mimo kłopotów wywozi z Poznania cenny punkt. To było z pewnością najlepsze jak na razie spotkanie 5.ligowej kolejki.
Jutro pojedynek Widzewa Łódź z Górnikiem Zabrze, ale bez względu na jego wynik Łodzianie utrzymają prowadzenie w tabeli.