W Sądzie Rejonowym Warszawa-Śródmieście odbyła się kolejna rozprawa w głośnym procesie dotyczącym tragicznego wypadku na Trasie Łazienkowskiej, do którego doszło we wrześniu 2024 roku. Na ławie oskarżonych zasiada Łukasz Żak oraz jego sześciu znajomych. Dziś zeznawały osoby, które były na miejscu wypadku. Jeden ze świadków rozpoznał oskarżonego i powiedział, że znajomi mieli kazać mu uciekać.

REKLAMA

Do wypadku doszło 15 września 2024 roku na wysokości przystanku autobusowego "Torwar" w Warszawie. Biały volkswagen arteon, prowadzony przez Łukasza Żaka, zderzył się tam z fordem focusem, którym podróżowała czteroosobowa rodzina. W wyniku zderzenia na miejscu zginął 37-letni pasażer forda. Jego żona oraz dwoje dzieci w wieku czterech i ośmiu lat trafili do szpitala z poważnymi obrażeniami. Do szpitala przewieziono również Paulinę K., jedną z pasażerek volkswagena.

Według ustaleń śledczych Łukasz Żak miał prowadzić samochód pod wpływem alkoholu, a w momencie wypadku trzymać w ręku telefon komórkowy, którym nagrywał swoją jazdę. Ekspertyzy wykazały, że jechał z prędkością 226 km/h, przy czym na Trasie Łazienkowskiej obowiązuje ograniczenie do 80 km/h.

Kluczowy świadek

Podczas dzisiejszej rozprawy sąd przesłuchał kluczowych świadków, którzy byli obecni na miejscu tragedii. Jednym z nich był mężczyzna, który nagrał telefonem komórkowym wydarzenia tuż po wypadku.

Zobaczyliśmy biały samochód. Jechał ze znaczną prędkością. Widziałem z oddali uderzenie w drugi samochód - relacjonował świadek. Opisał, jak natychmiast po zderzeniu podbiegł do rozbitych pojazdów, by udzielić pomocy poszkodowanym. Wszyscy tam biegali, krzyczeli. (...) W aucie koloru białego już pasażerów nie było. W tym drugim byli wszyscy. Próbowaliśmy otworzyć drzwi tego samochodu. (...) Ktoś próbował wyciągać dzieci przez okno - opowiadał w sądzie.

Świadek zaznaczył, że mężczyzny, który był w fordzie, nie dało się wydostać ze środka zmiażdżonego auta - był zakleszczony.

Z zeznań mężczyzny wynika również, że jest nagranie, na którym widać, jak kilku mężczyzn popycha osobę z brodą, ubraną w ciemną bluzę, krzycząc "uciekaj". Na pytanie sędziego, czy na sali jest osoba, którą rozpoznaje jako wypychaną z pojazdu, wskazał na Łukasza Żaka.

Z zeznań wynika także, że część osób obecnych na miejscu próbowała zacierać ślady swojej obecności, twierdząc, że przyjechała Uberem oraz zachowując się tak, jakby się nie znali. Jeden z mężczyzn, z raną na brodzie i zakrwawioną ręką, miał być agresywny.

Przedłużony areszt i kolejne zarzuty

W związku z powagą sprawy sąd zdecydował o przedłużeniu tymczasowego aresztu wobec oskarżonych o kolejne dwa miesiące. Jak uzasadnił sędzia, "istnieje duże prawdopodobieństwo, że oskarżeni są sprawcami popełnionych czynów i zachodzi obawa matactwa".

Oprócz Łukasza Żaka, na ławie oskarżonych zasiada jego sześciu kolegów. Prokuratura zarzuca im m.in. utrudnianie postępowania karnego poprzez pomoc w uniknięciu odpowiedzialności karnej głównemu oskarżonemu oraz nieudzielenie pomocy osobom znajdującym się w bezpośrednim niebezpieczeństwie utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Sprawa jednego z nich - Kacpra D. - została wyłączona do odrębnego postępowania.

Podczas wcześniejszych rozpraw Łukasz Żak przyznał się do dwóch zarzutów - kierowania volkswagenem oraz przekroczenia prędkości. W sądzie przeprosił rodzinę zmarłego Rafała P., szczególnie jego dzieci, a także swoją byłą partnerkę Paulinę K. i wszystkich współoskarżonych. Podkreślił, że jego znajomi są według niego również pokrzywdzonymi. Zapowiedział, że szczegółowe wyjaśnienia złoży na późniejszym etapie procesu.

Kolejny termin rozprawy został wyznaczony na 9 października. Łukaszowi Żakowi grozi od 5 do 30 lat więzienia.