Mojego brata przytwierdzano do łóżka szpitalnego pasami bezpieczeństwa w taki sposób, że jego ręce to był jeden wielki, obolały i siny obrzęk - powiedziała PAP siostra chorego Aneta Fułek. Dyrekcja szpitala przeprasza.

46-letni Sebastian Klimkiewicz choruje na serce - ma stwierdzoną niewydolność, jest po dwóch udarach i po zawale, co spowodowało, że jego mowa jest bełkotliwa.

Za co przeprasza szpital?

4 kwietnia mężczyzna trafił do kaliskiego szpitala przy ul. Poznańskiej z powodu obrzęku nóg i wodobrzusza. W trakcie jego leczenia doszło do zatrzymania krążenia, co skończyło się niedotlenieniem mózgu. Mężczyzna trafił na oddział intensywnej opieki medycznej, skąd ponownie wrócił na oddział wewnętrzny. Tam mężczyzną opiekowała się jego siostra Aneta Fułek. "Mama opiekuje się w domu 40-letnim bratem, chorym na mózgowe porażenie dziecięce" - wyjaśniła.

16 kwietnia, w Wielką Sobotę, po dwóch dniach pobytu na oddziale wewnętrznym, kobieta wypisała Sebastiana Klimkiewicza na żądanie.

Brata przyczepiano pasami bezpieczeństwa do poręczy łóżka. Jego ręce na długości od dłoni do miejsca za łokieć były obolałe, opuchnięte i z dużymi obrzękami. Pasy bezpieczeństwa na jego rękach - jeden parciany a drugi skórzany - były mocno zaciśnięte, wręcz werżnięte w ciało. Widać było, że bolało go to, cierpiał - powiedziała.

Cytat

Rozpinano go z tych pasów dopiero ok. godziny 14 po południu, kiedy przychodziłam do szpitala. Pielęgniarki tłumaczyły, że muszą to robić, ponieważ jest agresywny. Pacjent, który leżał z bratem powiedział mi, że on był spokojny w ciągu dnia, denerwował się dopiero wieczorem po moim wyjściu ze szpitala, kiedy przypinano go pasami
- powiedziała.

Siostra poszkodowanego napisała do dyrektora szpitala

Tego samego dnia po opuszczeniu szpitala Aneta Fułek odnalazła na portalu społecznościowym dyrektora placówki medycznej i wysłała do niego wiadomość. Podziękowała za opiekę nad bratem na oddziale intensywnej opieki medycznej, natomiast pracownikom oddziału wewnętrznego zarzuciła fizyczne i psychiczne zaniedbanie chorego.

Mam nadzieję, że pan zajmie się tą sprawą i zbada pracę na tym oddziale. I nikt nigdy więcej nie będzie tak traktował drugiego człowieka. Każdy ma prawo do godności. Tym bardziej, że to nie jest szpital psychiatryczny. Jeżeli nie, to będę zmuszona złożyć doniesienie do prokuratury i do rzecznika praw pacjenta. Na dowód tego przesyłam zdjęcie - napisała.

Co odpowiedział dyrektor?

Odpowiedź od dyrektora Radosława Kołacińskiego otrzymała we wtorek po świętach wielkanocnych.

Po zbadaniu sytuacji dotyczącej pacjenta uprzejmie informuję, że faktycznie wobec pana było stosowane unieruchomienie pasami bezpieczeństwa. (...) Fakt niezauważenia przez pielęgniarki obrzęku na unieruchomionej kończynie jest naganny. W związku z zaistniałą sytuacją zostało przeprowadzone gruntowne postępowanie wyjaśniające. Pielęgniarki z oddziału zostały pouczone o konieczności zapewnienia bezpieczeństwa pacjentom, szczególnie w związku z unieruchomieniem. (...) Jest mi bardzo przykro, że podczas pobytu doszło do opisanej sytuacji. Dołożymy wszelkich starań, aby sytuacja podobna nigdy więcej nie miała miejsca w żadnym z oddziałów szpitala - napisał dyr. Kołaciński.

Kobieta udała się do ordynatora oddziału, który przyznał, że jego zdaniem brata nie należało unieruchamiać ze względu na jego niewydolność krążenia. Podkreślił, że w całej tej sytuacji problemem nie jest fakt unieruchomienia pacjenta, ale to, w jaki sposób to robiono, doprowadzając do powstania obrzęków ręki. Lekarz przyznał też, że polecenie unieruchomienia dotyczyło tylko godzin nocnych, więc na pytanie, dlaczego był przykuty w ciągu dnia, nikt nie potrafił już opowiedzieć.

Głos zabrał również rzecznik szpitala

Rzecznik prasowy szpitala, Paweł Gawroński, poinformował PAP, że "zastosowanie pasów bezpieczeństwa było decyzją medyczną, podyktowaną stanem klinicznym pacjenta i adekwatną do niego". Na pytanie, dlaczego przywiązywano go do łóżka, pomimo widocznych zasinień odparł, że "procedura musi być skuteczna. Jeżeli pacjent jest agresywny i zagraża sobie, innym pacjentom i personelowi musi być unieruchomiony pasami oburącz zgodnie z zapisami procedury, tak, aby zagrożenia nie stwarzał".

Zdaniem rzecznika "zasinienie ręki powstało w związku z faktem, że pacjent był poddany wielokrotnym wkłuciom dożylnym w toku reanimacji i po niej oraz działaniu leków przeciwkrzepliwych. Są to leki, które w mechanizmie obniżenia krzepliwości krwi powodują w praktyce wystąpienie zasinień, choćby po samym wkłuciu igły do naczynia. Jeżeli pacjent jest unieruchomiony i szarpie się z pasami, zasinienia powstawać mogą na skutek działań autoagresywnych" - powiedział Gawroński.

Zdaniem lekarzy, którym PAP pokazała zdjęcia rąk mężczyzny "w takiej sytuacji wypadałoby choćby założyć pacjentowi kompresy" - powiedzieli.

Rzecznik prasowy ostrowskiego szpitala, lekarz Adam Stangret, poinformował, że "są żele, które powodują wchłonienie i zmniejszenie obrzęków oraz dają poczucie ulgi" - powiedział.

Aneta Fułek wyznała, że brat przeżywa lęki związane z powrotem do szpitala. 

Mam namiar na bardzo dobrego kardiochirurga w Katowicach, ale Sebastian boi się, wręcz błaga, żeby go nigdy więcej nie zostawiać w szpitalu - powiedziała.