​Prokuratura wciąż nie podjęła żadnych decyzji w związku z użyciem gazu wobec posłanki Lewicy Magdaleny Biejat podczas demonstracji Strajku Kobiet w Warszawie. "Prokuratura woli bezpodstawnie ścigać kobiety za przerywanie ciąży, niż działać w sytuacji, gdy ewidentnie naruszane są prawa obywatelskie" - mówi posłanka w rozmowie z RMF FM.

18 listopada podczas protestów Strajku Kobiet posłanka Magdalena Biejat została spryskana gazem podczas próby interwencji poselskiej. "Próbowałam interweniować, wzywając do zaprzestania nieuzasadnionego, prowadzącego do eskalacji użycia przemocy, trzymając na wysokości twarzy swoją legitymację poselską. W odpowiedzi policjant, do którego się zwróciłam, prysnął mi w twarz gazem pieprzowym. Ponieważ w tym momencie zwracałam się do niego informując, że jestem posłanką, wnoszę, że zrobił to z premedytacją. Bezpośrednio po tym zdarzeniu funkcjonariusz ukrył się za szpalerem umundurowanych policjantów" - pisała wówczas Biejat.

Od tego momentu mijają trzy miesiące i tyle trwa postępowanie sprawdzające w tej sprawie. Nie zapadła żadna decyzja ani o wszczęciu, ani o odmowie wszczęcia śledztwa. Zdaniem posłanki Lewicy wygląda to tak, jakby władzy nie zależało na wyjaśnieniu sprawy.

I przedstawiciel Komendy Głównej Policji, i przedstawiciel MSWiA wyraźnie rozmywali odpowiedzialność za to, co się działo. Nie byli gotowi do tego, by potępić zachowanie policji, a tym bardziej doszukiwać się przyczyn tych naruszeń - mówi Biejat w rozmowie z RMF FM.

Do tej pory nie ma także śledztwa ws. użycia przez tajniaków pałek teleskopowych przeciwko protestujących ani ws. ataku gazem na posłankę Koalicji Obywatelskiej Barbarę Nowacką.

Tysiące funkcjonariuszy na marszach

Według ustaleń RMF FM, w policyjnej akcji 18 listopada brało udział około 3,5 tysiąca funkcjonariuszy, co może oznaczać, że jeden funkcjonariusz przypadał na maksymalnie trzech manifestantów. 

W działaniach uczestniczyli również policjanci Biura Operacji Antyterrorystycznych: to oni pojawili się w tłumie protestujących po cywilnemu, używając pałek teleskopowych. Z informacji naszego reportera wynika, że chodzi o mniej więcej 60 policjantów.

Tajniacy przemieszczali się w grupach demonstrantów, a ich zadaniem - przynajmniej w założeniach - było wyłapywanie ludzi prowokujących starcia i atakujących funkcjonariuszy i uczestników marszu.

W styczniu prokuratura tłumaczyła, że podjęcie decyzji się przedłuża, bo wciąż nie zakończyły się postępowania sprawdzające. To o tyle dziwne, że terminy instrukcyjne dla ich prowadzenia zostały przekroczone ponad dwukrotnie.

Sprawy zawiadomień posłanek potraktowanych gazem łzawiących przez policjantów, czy uczestnika protestu, który miał zostać pobity przez tajniaków, trafiły do z prokuratur rejonowych do okręgowej. Podobnie nie prokuratura rejonowa, a okręgowa bada sprawę bicia pałkami przypadkowych ludzi na dworcu Warszawa Stadion podczas marszu 11 listopada.

Przypomnijmy, że śledztwo wobec wicemarszałka Sejmu z Lewicy, Włodzimierza Czarzastego zostało wszczęte błyskawicznie po tym, jak w sieci pojawił się film, na którym polityk potrącił barkiem policjanta, a według komendy spowodował jego poważne obrażenia.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Decyzje po Strajku Kobiet: Śledztwo ws. Czarzastego od razu, ws. Biejat na razie tylko ocena