Treningi snowboardzistów na igrzyskach w Soczi zostały przesunięte na wieczór. Gospodarze zmagają się z przygotowaniem śnieżnej rynny do walki zawodników o medale olimpijskie w konkurencji halfpipe. Jak ocenił Michał Ligocki, w tym stanie obiekt się do tego nie nadaje.

Byliśmy tu wczoraj wieczorem. Nie dało się trenować. Lepszy pipe był w 1998 roku w Nagano - powiedział Michał Ligocki, który po raz trzeci jest olimpijczykiem.

Joanna Zając dodała, że rynna była bardzo miękka i już po jednym przejeździe porobiły się ogromne dziury, a na płaskim zebrało się bardzo dużo sypkiego śniegu. Po niecałej godzinie treningu niektórzy zawodnicy zaczęli się pakować, mówiąc, że to nie ma sensu. Tragiczne warunki gospodarze tłumaczyli tym, że odbywały się równocześnie finały mężczyzn w jeździe po muldach. Czy jednak na zawodach najwyższej rangi to powinno mieć znaczenie? Minęły dwa dni treningów, a jestem pewna, że żaden z zawodników nie wykonał swojego przejazdu docelowego, tylko przez fatalne przygotowanie obiektu - zaznaczyła studentka krakowskiej AWF.

Zawodnicy, a także trenerka kadry Iwona Kotuła mieli nadzieję, że po sobotnim treningu będzie lepiej. Niestety, okazało się, że jest znacznie gorzej. Halfpipe był bardzo słabo przygotowany. Shaperzy zajęci pomaganiem przy innych dyscyplinach ograniczyli swoją pracę do wybrania sypkiego śniegu z dna pajpu. Obiekt właściwie nie nadawał się do jazdy, a tym bardziej do olimpijskiego treningu. Po półtorej godziny walki z warunkami zarządzono spotkanie kapitanów drużyn i zadecydowano o zakończeniu treningu. Zawodnicy i trenerzy byli zniesmaczeni takim podejściem organizatorów do naszej konkurencji - powiedziała Kotuła.

Dzisiejszy trening, ostatni przed zawodami, został przesunięty z przedpołudniowych godzin na wieczorne, tak aby śnieg tworzący konstrukcję miał czas bardziej się związać i z sypkiego, rozpadającego się pseudo-pajpu można było uzyskać olimpijką rynnę. Miejmy nadzieję, że nie będą to tylko obietnice - dodała trenerka.

"Wszyscy wierzyliśmy, że Kamilowi się uda"

Ekipa snowboardzistów wróciła do wioski zniesmaczona i w średnich humorach. Pod naszą siedzibą spotkaliśmy Piotrka Żyłę, który właśnie jechał wspierać pozostałą część swojej drużyny. Niewiele się namyślając, szybko przebraliśmy się w reprezentacyjne stroje, pobiegliśmy na stołówkę zjeść szybką kolację i już byliśmy w drodze na skocznię - wspomniała Joanna Zając.

Jak zaznaczyła, stali w bardzo atrakcyjnym miejscu, zaraz przy ścieżce do wyciągu krzesełkowego, gdzie przechodzili wszyscy skoczkowie jadący do góry. Mogliśmy przybijać piątki naszym chłopakom, zrobić zdjęcie i wesprzeć dobrym słowem. Niestety, nie udało mi się uchwycić Schlierenzauera - największego idola mojej siostry - ponieważ wyglądał na bardzo skoncentrowanego przed drugim skokiem i postanowiłam dać mu spokój. Oglądaliśmy całe widowisko z zapartym tchem, a przy skokach Kamila Stocha szaleliśmy z radości. To jest naprawdę niesamowite przeżycie być świadkiem tworzenia się historii sportu! - podkreśliła.

Iwona Kotuła dodała, że pod skocznię przybyło wielu polskich zawodników, trenerów, działaczy, członków misji oraz oficjele, m.in. Irena Szewińska. Wszyscy przyszli z wiarą, że Kamilowi się uda. Nie było presji tylko wiara. To bardzo miłe uczucie. Wszyscy razem, zjednoczeni w tym pragnieniu, żeby mu się udało, żeby sięgnął po złoto. Widać było, że jest skoncentrowany i ma tylko jeden cel. Nie rozpraszała go wrzawa, ani nawet nawoływania kolegów z innych dyscyplin. Ekspertem nie jestem, ale moim zdaniem jest dobrze przygotowany, a do tego silny psychicznie. Myślę, że stać go na triumf również na dużej skoczni. I tego mu gorąco życzę! - powiedziała trenerka snowboardu. 

(MRod)