Zbierali materiały wybuchowe i zapalniki. Przygotowania szły pełną parą, niewiele zabrakło, żeby zimą 82 roku doszło zamachu na generała Wojciecha Jaruzelskiego. Konrad Piasecki odnalazł ludzi którzy przed 30 laty szykowali się do wysadzenia w powietrze samochodu z szefem Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.

Mała, cicha uliczka warszawskiego Mokotowa, po której uwijają się robotnicy uprzątający barierki po nocnej demonstracji przed willą generała. To właśnie tu miało dojść do zamachu organizowanego przez kilku działaczy podziemia.

Ten kretyński pomysł przyszedł nam do głowy, kiedy siedzieliśmy i piliśmy wódkę. Patrzyliśmy, czy w Hucie Warszawa jest strajk, czy nie. Mając po 22, 23 lata prześcigaliśmy się w pomysłach jak tego Jaruzelskiego wysadzić w powietrze - opowiada w rozmowie z dziennikarzem RMF FM jeden z niedoszłych zamachowców: Krzysztof Siemieński.

To on stworzył plan zamachu i on odnalazł człowieka który pracował w miejskich wodociągach i codziennie wypompowywał wodę z jednej ze studzienek tuż koło domu generała. Siemieński chciał umieścić w niej ładunek, a w jego planach istotną rolę odgrywała też stojąca nieopodal i górująca niegdyś nad okolicą skocznia narciarska.

Zamachowcy już wyznaczali termin akcji, gdy o ich planach dowiedzieli się liderzy podziemnej Solidarności. Na polecenie Zbigniewa Bujaka akcja została wstrzymana, a jej autorzy usłyszeli, że są idiotami, z czym zresztą dziś nieszczególnie polemizują.

Ja wtedy studiowałem filozofię, to był bojowy wydział. Na roku było 14 osób, cztery były w więzieniu w stanie wojennym. Wszyscy czytaliśmy anarchistów, zaczytywałem się w książkach opisujących zamachy na cara. Byliśmy pod wrażeniem. Nie byliśmy zbyt mądrzy wtedy, co tu dużo mówić - opowiada Siemieński.