Unia Europejska przygotuje listę sankcji wobec Libii. Także w USA słychać apele, by wprowadzić embargo, zniesione kilka lat temu, po tym gdy Muammar Kadafi wyrzekł się terroryzmu i broni masowego rażenia. Dyktator uczynił to po inwazji Stanów Zjednoczonych na Irak. W sprawie sankcji jeszcze w środę ma się wypowiedzieć prezydent Barack Obama.

Unia Europejska już zawiesiła negocjacje w sprawie umowy partnerskiej z Libią, jednak nie zdecydowała się na sankcje ekonomiczne, gdyż jest zbyt uzależniona od importu libijskiej ropy i gazu. Najbardziej niechętne sankcjom są Włochy. Rzym obawia się napływu 200, a nawet 300 tysięcy nielegalnych imigrantów w razie, gdyby władze libijskie zerwały umowę o blokowaniu granic.

Kraje UE zgadzają się natomiast na sankcje wizowe i zamrożenie aktywów przedstawicieli władz zamieszanych w krwawe tłumienie demonstracji.

W sprawie embarga na broń, która może służyć do tłumienie manifestacji, też jest zgoda - aż 14 unijnych krajów ma nieczyste sumienie, bo sprzedawało broń Kadafiemu.

Propozycję sankcji już we wtorek zgłosiły Niemcy, uzyskując poparcie Wielkiej Brytanii, Danii, Finlandii i Szwecji. Gospodarcze sankcje ONZ wobec Libii zostały zniesione w 2003 roku, kiedy Libia zgodziła się na wypłacenie 2,7 mld dolarów odszkodowania za zamach nad Lockerbie, za który wzięła odpowiedzialność.

USA koncentrują się na ewakuacji swoich obywateli

Nad wprowadzeniem sankcji coraz głośniej mówi się także w USA. Amerykański Departament Stanu wydał komunikat, że administracja bierze pod uwagę wszystkie dostępne ograniczenia w stosunku do reżimu Kadafiego.

Na razie jednak władze Stanów Zjednoczonych koncentrują się na sprowadzeniu z Libii do kraju swoich rodaków. Około 600 obywateli amerykańskich ma zostać ewakuowanych z Libii drogą morską. Wynajęto w tym celu prom, który ma ich zawieźć na Maltę.

Oprócz nich w Libii przebywa jeszcze około 5000 osób mających podwójne - libijskie i amerykańskie - obywatelstwo.

Departament Stanu zajmuje się szczególnie dyplomatami w ambasadzie amerykańskiej w Trypolisie. W niedzielę polecono wyjechać z Libii 35 spośród nich - tym, którzy nie pełnią najważniejszych funkcji. Do środy nie udało im się jednak odlecieć z Trypolisu z powodu przepełnienia samolotów pasażerskich.

Sekretarz stanu Hillary Clinton we wtorek potępiła brutalną pacyfikację demonstrantów w Libii przez siły reżimowe. Nie wezwała jednak Kadafiego do rezygnacji.

Rzecznik Departamentu Stanu P.J. Crowley dał do zrozumienia, że powściągliwość szefowej dyplomacji tłumaczy się ostrożnością w postępowaniu z Kadafim. Waszyngton obawia się, że mocniejsze oświadczenia mogłyby skłonić go do uwięzienia dyplomatów w Libii, jak to się stało z personelem ambasady amerykańskiej w Teheranie w czasie rewolucji islamskiej w Iranie w 1979 r.

Crowley powiedział, że rząd libijski obiecał administracji, iż będzie współpracował z nią w ewakuacji dyplomatów.

W rozmowie z "Washington Post" wyraził jednak wątpliwość, czy władze w Trypolisie rzeczywiście współpracują z Waszyngtonem.

Kryzys libijski będzie miał negatywne skutki gospodarcze

W USA rosną obawy, że kryzys libijski będzie miał negatywne skutki gospodarcze. Od kilku dni rośnie cena ropy naftowej i dziś przekroczyła już 100 dolarów z baryłkę. Może się to przyczynić do wzrostu inflacji.

Od początku tygodnia notuje się też spadek akcji na giełdzie na Wall Street. We wtorek wskaźnik Dow Jones spadł o około 200 punktów, a w środę około południa dołował o ponad 100 punktów.

W przeciwieństwie do Egiptu, który nie ma ropy naftowej, Libia należy do jej czołowych producentów w krajach arabskich. Jej zasoby szacuje się na 44 miliardy baryłek, co stanowi ponad 3 procent zasobów światowych.