Zasiłki do 6 tysięcy złotych przeznaczone dla powodzian dostali także ci, którzy nie zostali zalani – przyznał wójt gminy Słubice pod Płockiem. Jak dowiedziała się reporterka RMF FM Agnieszka Wyderka, dopiero teraz lokalny samorząd będzie sprawdzał, kto dostał pomoc i czy mu się należała.

Jak to możliwe, że pieniądze trafiły w niewłaściwe ręce? Gmina kompletnie nie kontroluje sytuacji. Zasiłki i karty powodzian dostali wszyscy, którzy powiedzieli, że są zalani i podpisali oświadczenie pod karą odpowiedzialności prawnej – tłumaczy wójt Józef Walewski. Kiedy okaże się, że wzięli pieniądze nie słusznie, to będą zwracać – zapowiada wójt. Dlaczego jednak urzędnicy nie sprawdzili tego wcześniej? Odpowiedzią może być to, że gospodarz gminy codziennie – jak twierdzi – odwiedza powodzian, ale tylko tych, do których można już dojechać samochodem. Nie dopływam do powodzian, bo nie ma takiej potrzeby – uważa Walewski. A przecież logiczne jest, że właśnie ci powodzianie, którzy nadal mają prawie pół metra wody w domach, są najbardziej poszkodowani.

Gmina ma problem nie tylko z rozdanymi „lekką ręką” zasiłkami, ale też z dystrybucją pomocy rzeczowej. Ci którzy nawet nie widzieli wody, ustawiają się w kolejkach po dary – mówi jeden z powodzian. Oni dostają dokładnie to samo, co my. Tyle, że my nie mamy czasu, żeby stać w kolejkach po pościel i żywność w gminie, bo nie mamy, jak dojechać do domów. Niezalani mają dojazd i wtedy, jak najwięcej biorą - dodaje. Jedna z mieszkanek gminy z rozbrajającą szczerością wyznaje, że bierze dary, choć jej się nie należą: Nie potrzebuję, bo domu mi nie zalało, ale biorę dary, bo oni mi to dają. I trudno się dziwić, że ludzie wykorzystują sytuację, bo to lokalny samorząd powinien mieć nad tym kontrolę. A skoro władza sobie nie radzi, to mieszkańcy robią, co chcą.

Niektórzy, chociaż również zostali zalani, wzięli swoje sprawy, w swoje ręce. Na przykład w Juliszewie funkcjonuje punkt, gdzie jest łatwo dopłynąć łodzią i gdzie wydawana jest woda, odzież i pasza dla zwierząt. Powodzianom łatwiej jest dostać się do tego punktu, niż płynąć, a potem jechać kilkanaście kilometrów do gminy po dary. Byliśmy 25 maja po pomoc u wójta – wyjaśnia sołtys. Jeżeli ktoś mówi, żeby się nie martwić, a nikt nam nie udziela pomocy, to na cóż było czekać? - pyta. Jedyne co trafiło do punktu z gminy, to woda. Resztę tak potrzebnych powodzianom rzeczy, ludzie dobrej woli z całego kraju przywożą bezpośrednio do Juliszewa. W takim punkcie na oczach mieszkańców sołectwa są robione paczki i widać, że nikt nie ma specjalnych względów. Wójt Walewski w tej chwili nie widzi możliwości, aby podobne punkty działały w sołectwach. Gdy tylko uwolni się woda, to będziemy te punkty robić – zapowiada gospodarz gminy. Jednak zanim woda opadnie, to z głodu mogą paść zwierzęta, które już teraz potrzebują karmy.