Do Pekinu Tomasz Majewski nie jechał w roli faworyta, a wrócił ze złotym medalem. W londyńskich igrzyskach jest jednym z kandydatów do podium. Choć czeka go rywalizacja niemal z tymi samymi kulomiotami, to jak sam podkreśla, będzie to inna, trudniejsza walka.

Polski lekkoatleta specjalizujący się w pchnięciu kulą mówi, że start w nadchodzących igrzyskach będzie stanowił spore wyzwanie: Każde duże zawody, każde igrzyska to jest zupełna inna historia. Pekin był cztery lata temu, wszystko było wtedy inne. Tam jechałem walczyć, w dodatku nie oczekując za wiele. Teraz jadę bronić tamtego triumfu. To będzie zupełnie inna walka, choć praktycznie z tymi samymi zawodnikami. Atakuje się zdecydowanie łatwiej, szczególnie z daleka, gdy nikt kompletnie na ciebie nie stawia. To na pewno było prostsze. Teraz będzie trudniej, także dlatego, że poziom się podniósł - zaznaczył.

Najgroźniejszymi rywalami Polaka, przynajmniej teoretycznie, są dwaj Amerykanie - Christian Cantwell (mistrz świata z Berlina 2009) i Reese Hoffa (mistrz świata z Osaki 2007).

Majewski ma świadomość, że obecna sytuacja niesie jednak też pewne korzyści: Moją przewagą jest to, że olimpijskie złoto już mam, a moi rywale nie i część z nich nigdy go nie zdobędzie. Ja nic nie muszę, ale bardzo chcę ten tytuł obronić, chcę znów stanąć na najwyższym stopniu podium. Dla części moich kolegów to ostatnia szansa na zwycięstwo w igrzyskach, a ja zrobię wszystko, by nie mieli powodów do zadowolenia. Oni będą bardzo chcieli uświetnić swoje kariery, a to może ich zgubić - podkreślił.

Olimpijski sukces go nie zmienił, zachował dystans

31-letni podopieczny Henryka Olszewskiego przyznaje, że w Pekinie liczył najwyżej na brąz. Choć triumf spadł na niego trochę niespodziewanie, to zarzeka się, że woda sodowa nie uderzyła mu do głowy i do całej sytuacji zachowuje dystans. Nawet nie miałem czasu jakoś upajać się tym zwycięstwem, bo zaraz były kolejne zawody. Poza tym, jak ktoś się zachłyśnie medalem, to kolejnych już nie zdobędzie, a ja jednak swoją kolekcję powiększałem. Oczywiście lepiej jest być mistrzem olimpijskim niż nim nie być, każdemu polecam. Ale przecież to jest pchnięcie kulą, niszowy sport. Mało kto na świecie odnajduje przyjemność w jego uprawianiu - powiedział.

Przez ostatnie cztery lata pewne zmiany w jego życiu prywatnym jednak zaszły - został mężem i ojcem. Dla młodego sportowca lepiej jest, gdy nie ma zobowiązań. Wtedy nie myśli się o wielu rzeczach, poza tym rzadko bywamy w domu. Jednak, gdy już się jest dojrzałym mężczyzną, to dzięki rodzinie dostaje się zastrzyk motywacji, bo ma się dla kogo to wszystko robić - przyznał.

W sporcie wazna jest pokora

W 2011 roku sportowiec dostał także solidną lekcję pokory. Na mistrzostwa świata do Daegu reprezentacja Polski jechała w doskonałych nastrojach. Z Korei Południowej miała przywieźć minimum cztery medale, a jednym z żelaznych faworytów do miejsca na podium był Majewski. Tymczasem z krążkiem wrócił tylko tyczkarz Paweł Wojciechowski.

Byłem tam bardzo mocny. Myślałem na rozgrzewce, że medal od razu mi dadzą, bo przecież taki jestem świetny. Powinienem był wygrać w cuglach, ale pewność siebie mnie zgubiła. Po pierwszym dobrym pchnięciu, które niestety spaliłem, nagle mój plan się załamał. Zamiast dalej robić swoje, zacząłem kombinować, czego nie miałem prawa robić. Wyciągnąłem jednak z tego wnioski i liczę, że takiego błędu już nie popełnię - zapewnił.

Po to oddaje się tysiące pchnięć na treningach, by czynność ta stała się praktycznie automatyczna. Wchodzisz do koła i za każdym razem pchasz z całej siły, a ja w Daegu zacząłem rozmyślać: teraz to pchnę trochę lżej, a potem mocniej. Tak nie można. To jest za szybki ruch, by w jego trakcie coś zmieniać - dodał.

Na zbliżające się igrzyska jedzie z jasno wyznaczonym celem, ale tym razem docenia siłę rywali. O szansach całej polskiej reprezentacji także wypowiada się ostrożnie. W pchnięciu kulą jest siedem osób, które mają realne szanse na zwycięstwo w Londynie. To jedna z niewielu dyscyplin, gdzie ścisła czołówka jest tak liczna. Wszystkie konfiguracje są możliwe. Mnie oczywiście najbardziej odpowiada ta, w której wygrywam. Liczę, że łącznie Polacy zdobędą jedenaście medali, z czego w lekkiej atletyce trzy, może cztery. Piotrek Małachowski jak tylko będzie zdrowy, ma dużo większe szanse na zwycięstwo niż ja - podsumował.

Olimpijski konkurs pchnięcia kulą zaplanowano na 3 sierpnia (10.00 eliminacje, 20.30 finał).