Debiutujące na igrzyskach olimpijskich polskie wioślarki z czwórki podwójnej kobiet - Natalia Madej, Joanna Lewandowska, Sylwia Leszczyńska i Kamila Soćko - były dziś bardzo blisko zakwalifikowania się do finału. Po słabym występie w wyścigu repasażowym Madej nie ukrywała zawodu. "Nie potrafię powiedzieć, co się stało. Chinki były cały czas obok nas, robiłyśmy wszystko co w naszej mocy, żeby je minąć. Żaden chwyt od startu nie został odpuszczony. Niestety, zabrakło niewiele" - mówiła.

By awansować do finału, Polki musiały w swoim repasażu zająć czwartą lokatę. Szansa była spora, bowiem jedna z zawodniczek Nowej Zelandii doznała kontuzji i osada tego kraju przestała się liczyć. Do ostatnich metrów biało-czerwone walczyły o premiowane miejsce z Chinkami. Ostatecznie przegrały z nimi o ponad sekundę.

Dla młodych polskich wioślarek już zakwalifikowanie się na igrzyska było sporym sukcesem. Madej zapewniała jednak, że sam udział nie zaspakajał ich ambicji. To prawda, nie byłyśmy faworytkami, nie było też presji. My sportowcy nie przyjechaliśmy tutaj tylko po to, by uczestniczyć w igrzyskach olimpijskich. Nie, każda z nas myślała o finale - stwierdziła. W ostatnim czasie coraz mniej nam brakowało do czołówki. Ciężko pracowaliśmy, wierzyłyśmy w swoje możliwości. Rywalki po prostu okazały się mocniejsze - podkreśliła.

Reprezentująca na co dzień Posnanię Poznań Madej przyznała, że choć dojazdy na tor regatowy do Eton są czasami uciążliwe, to atmosfera na trybunach jest niesamowita i w pełni rekompensuje te niedogodności. Polka była zachwycona żywiołowo reagującymi widzami zawodów. Dzisiejsze przedbiegi i repesaże oglądało ponad 10 tysięcy kibiców. Madej bardzo pozytywnie komentowała ich zachowanie.Jak się wpływa na ostatnie 500 metrów jest taki zgiełk, że aż ciarki przechodzą. Czegoś takiego nie doświadczyłyśmy na innych zawodach - podkreśliła zawodniczka.