"Jeszcze dwa miesiące temu zastanawiałem się, czy jechać do Londynu..." - stwierdził Bartłomiej Bonk (Budowlani Opole), brązowy medalista olimpijski w podnoszeniu ciężarów w kategorii 105 kg. Sportowiec niebawem zostanie ojcem bliźniąt.

W poniedziałkowy wieczór bohaterem miał zostać Marcin Dołęga, a tymczasem to pan stanął na podium.

Bartłomiej Bonk: Absolutnie się tego nie spodziewałem. Jestem przeszczęśliwy, że wywalczyłem trzecie miejsce. Widziałem jak Marcin w tym roku wyrywa 200 kg. Nie wiem, dlaczego start na igrzyskach mu nie wyszedł. Uważałem go za murowanego faworyta. To też pokazuje jak nieprzewidywalny jest sport.

Prowadził pan po rwaniu. Pojawiała się myśl o złocie?

Była szansa na tytuł, ale ja tak naprawdę nie przyjechałem tutaj z myślą o medalach. Szedłem na pomost i dźwigałem.

Dołęga na treningach był bezbłędny. Panu też tak świetnie szło?

A skąd. Dwa miesiące temu poszedłem do dyrektora klubu Budowlani Ryszarda Szewczyka, bo zastanawiałem się, czy jest w ogóle sens, abym się szykował i jechał na olimpiadę. Takie miałem problemy zdrowotne. Nadgarstki bolały mnie do tego stopnia, że gryfu nie mogłem podnieść.

Zdecydował się pan na zabieg?

Nie było czasu. Jak już zapadła decyzja, że wystąpię na olimpijskim pomoście, trzeba było zacisnąć zęby i pracować. Bandażowałem nadgarstki, brałem środki przeciwbólowe i trenowałem. Ten medal, który trzymam teraz w dłoniach, jest lekki, ale ja wiem, jak ciężkie były przygotowania.

Komu dedykuje pan olimpijski medal?

Swojej kochanej żonie. Wiem, że będąc w domu bardzo krzyczała i mnie dopingowała. Jest w piątym miesiącu ciąży; spodziewa się bliźniaków, prawdopodobnie będziemy mieli córeczki. To była pierwsza rzecz, która mi się udała w tym roku, a teraz druga - ten medal. Imion jeszcze nie wybraliśmy.

Wreszcie będzie pan mógł pomieszkać?

Normalnie w roku spędzam poza domem 280-300 dni. Szczęśliwie, że igrzyska nie są w listopadzie, tylko teraz. Więc w końcu posiedzę z rodziną.

Jak pan trafił do ciężarów?

W Sępólnie Krajeńskim, skąd pochodzę, do wyboru są żeglarstwo, podnoszenie ciężarów i piłka nożna. Za piłką nie lubiłem ganiać, więc zająłem się żeglarstwem. Ale w końcu poszedłem z dwoma kolegami do sekcji ciężarowej, gdzie już trenował mój starszy brat. Zresztą był dziś na widowni, widziałem go i... słyszałem. Po pół roku ćwiczeń wystartowałem w mistrzostwach Polski do lat 16 i zająłem szóste miejsce. Przegrałem niewiele, dwoma albo pięcioma kilogramami. I tak się zaczęło.

Adrian Zieliński, mistrz olimpijski w kategorii 85 kg, opowiadał o trudnych przygotowaniach i "przeprawach" ze związkiem.

Jakieś środki na przygotowania miałem, dostawałem stypendium, ale nie chcę o tym mówić. Ciężarami zajmują się ludzie, którzy chyba nie są do końca ... normalni. Bo jak nazwać człowieka, który idzie na trening, przerzuca setki ton i się męczy. A już 15 lat jestem w przy tej dyscyplinie.