Reporterzy "Super Expressu" dotarli do jedynego świadka momentu katastrofy prezydenckiego samolotu. Siergiej Glinczenko widział, jak Tu-154M, łamiąc drzewa, spada na ziemię. Patrzyłem przez okno. Myślałem, że osiwieję! To działo się na moich oczach, tuż przede mną! - opowiada Siergiej, pracownik warsztatu samochodowego położonego przy polanie, na której zginęli Polacy.

Najpierw samolot uderzył w drzewo i stracił jedno skrzydło. Kiedy przelatywał obok mojego okna, spadał pochylony kołami do góry. A potem zobaczyłem tylko wielki błysk, jakby całe pole płonęło. Nigdy nie zapomnę tego huku. To, co zobaczyłem, tak mnie oszołomiło, że nie byłem w stanie ruszyć się z miejsca. Bardzo się bałem. Proszę sobie wyobrazić: kolos wielkości bloku mieszkalnego spada z nieba! - wspomina Gliczenko.

Słysząc potężny huk, pracownicy warsztatu wybiegli ze swoich boksów. Tylko ja rozumiałem, co się stało, więc w panice zacząłem krzyczeć, żeby nikt tam się nie zbliżał. Spodziewałem się, że maszyna lada moment eksploduje - wspomina Gliczenko.

Dwaj pracownicy, nie zważając na grożące im niebezpieczeństwo, rzucili się biegiem w stronę polany. Jednym z nich był Władimir Iwanow. To właśnie on jest autorem pierwszego filmu z miejsca katastrofy. Filmu, który zna już cały świat. Przy wraku byliśmy sami przez ponad minutę - wspomina Władimir. Potem od strony lotniska zaczęli nadbiegać milicjanci. Nie widziałem żadnych zwłok, nie zdawałem sobie sprawy, że na pokładzie jest tylu ludzi. Myślałem, że to jest samolot wojskowy. Pachniało paliwem, zrozumiałem, że jest naprawdę niebezpiecznie.

Mieliśmy wiele szczęścia, że tupolew nie upadł na warsztat - dodaje Siergiej, który obserwował ostatnie sekundy tragicznego lotu.