Eksperci lotniczy w Rosji nie zgadzają się z polskimi zarzutami wobec kontrolerów lotów z lotniska pod Smoleńskiem, gdzie 10 kwietnia 2010 roku rozbił się polski Tu-154M. Twierdzą, oni natomiast, że polscy piloci ani nie dostali zezwolenia na lądowanie, ani nie poinformowali, że do niego podchodzą.

Według cytowanego dziś przez dziennik "Izwiestija" pilota doświadczalnego Aleksandra Akimienkowa, nikt nie zezwolił Polakom na lądowanie. "Ziemia" powiedziała: "Lądowanie dodatkowo". Po tym pilot powinien oświadczyć: "Podjąłem decyzję, że siadam u was, zabezpieczcie lądowanie". Jednak on o to nie poprosił - zauważył Akimienkow. Rosyjski pilot podkreślił też, że załoga polskiego Tupolewa powinna była podchodzić do lądowania sterując ręcznie, a nie na pilocie automatycznym.

Z kolei pilot lotnictwa cywilnego Władimir Gierasimow, którego także przytaczają "Izwiestija", ocenił, że kontroler działał bardzo precyzyjnie. Gdy spostrzegł, że samolot schodzi pod ścieżkę, nie tylko ostrzegł o tym załogę, lecz również dał komendę: "101, horyzont!". Oznacza to przerwanie zniżania i przestawienie samolotu na lot horyzontalny - powiedział. Zdaniem Gierasimowa, wszelkie opinie, że uczyniono to zbyt późno, są dyletanckie. Samolot zniżał się nie z obliczeniową prędkością wertykalną 3,5 metra na sekundę, a ponad 9 metrów. W ciągu około trzech sekund zszedł poniżej wysokości 60 metrów, wpadając w pułapkę, z której nie mógł się wydostać - wskazał pilot.

Natomiast pilot-doświadczalny na Tu-154 Ruben Esajan, do którego opinii odwołuje się rządowa "Rossijskaja Gazieta", zwrócił uwagę, że kontroler ostrzegł polskich pilotów, że pogoda jest zła, że widoczność jest poniżej minimum. Oznacza to, że lotnisko jest zamknięte dla lądowań - zaznaczył Esajan, który jest też zastępcą dyrektora generalnego Państwowego Naukowo-Badawczego Instytutu Lotnictwa Cywilnego.

Zgodnie z przepisami międzynarodowymi, jeśli dowódca statku w takiej sytuacji podejmuje decyzję o lądowaniu, to cała odpowiedzialność spada na niego. Kontroler nie może ponosić odpowiedzialności za konsekwencje tej decyzji - oznajmił pilot, noszący tytuł bohatera Rosji. Esajan zaznaczył, że polski samolot był wyposażony w system ostrzegający przed zbliżeniem z ziemią (TAWS). W 2002 roku testowałem ten system razem z polskim pilotem. System ten początkowo - do 100 metrów - ostrzega, że ziemia jest blisko. A od 70 metrów daje komendę po angielsku: "Pull up", czyli "Do góry". Tu-154M zniżał się bardzo szybko, próbując doścignąć standardową ścieżkę, gdyż był za wysoko. Przy poleceniu "Pull up" powinien był zacząć nabierać wysokości, aby system się wyłączył - powiedział.

W ocenie Esajana, pilot Tupolewa spóźnił się z decyzją o odejściu na drugi krąg. Na standardowej ścieżce, na której powinien się był znajdować, prędkość zniżania wynosi 4 metry na sekundę. On zniżał się z prędkością ośmiu metrów. Przy ośmiu metrach na sekundę przy wyprowadzaniu ze zniżania samolot opada jeszcze o 25-28 metrów. Jest to standardowe opadanie dla takich samolotów (…). Sprawiło to, że znalazł się cztery metry nad ziemią. I odszedłby, gdyby nie ta brzoza, która znalazła się na jego drodze - wyjaśnił rosyjski pilot.