Lotnisko w Smoleńsku było całkowicie nieprzygotowane do przyjęcia jakichkolwiek maszyn. Nie było karetek, lekarzy i wozów straży pożarnej. Tupolew nie powinien dostać zgody na lądowanie - twierdzi strona polska. Nasi reporterzy porównali ustalenia MAK-u i polskiej komisji.

Rosjanie twierdzą, że zabezpieczenie lądowania przygotowano wzorcowo. Z raportu MAK wynika, że natychmiast ogłoszono alarm. Chwalą się, że już 5 minut po katastrofie wysłali na miejsce pierwszego kamaza straży pożarnej z pięcioma ludźmi, a 2 minuty później - terenówkę z trzema ratownikami.

Zapomnieli jednak napisać, że ratownicy jechali z drugiego końca miasta - z lotniska Smoleńsk Południowy i dotarli dopiero po 44 minutach. Los kamaza jest nieznany. Wiadomo, że pierwszy wóz straży pożarnej dotarł na miejsce katastrofy po 14 minutach, mimo że do pokonania miał kilkaset metrów.

Mimo to, według Rosjan, wszystkie służby zadziałały prawidłowo i na czas, co - jak czytamy w raporcie - zapobiegło rozprzestrzenieniu się pożaru, a także udało się zabezpieczyć czarne skrzynki, szczątki samolotu i pasażerów.

Pytanie, czy udałoby się kogokolwiek uratować, gdyby przeżył wypadek. Brak jest informacji o zespole ratownictwa medycznego na lotnisku. Wskazany jest tylko felczer. Pierwsza karetka dotarła do wraku tupolewa dopiero po 17 minutach. 7 kolejnych zespołów - po 29.

Krzysztof Zasada

Mariusz Piekarski