Kapitan Arkadiusz Protasiuk, dowódca załogi prezydenckiego samolotu, był jednym z najlepszych pilotów 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Jednak, jak ustaliła "Rzeczpospolita", nawet on nie miał uprawnień, by lądować przy takiej widoczności, jaka panowała w Smoleńsku. Za lądowanie przy widzialności poniżej 500 metrów groziły mu zarzuty prokuratorskie.

Nikt z pilotów nie mógłby tam lądować w takich warunkach - podkreśliła w rozmowie z dziennikiem osoba związana z wojskiem. Jak spekulują rozmówcy gazety, Protasiuk albo nie otrzymał precyzyjnego komunikatu od rosyjskiego kontrolera lotniska, że widoczność wynosi poniżej 500 metrów, albo go nie zrozumiał. Ich zdaniem w innym przypadku od razu poleciałby na inne lotnisko. Nawet jeśli udałoby mu się wylądować, groziłyby mu sankcje dyscyplinarne, a nawet prokuratorskie za narażenie na niebezpieczeństwo wielu osób - czytamy w gazecie.

Komentując tę sytuację generał Anatol Czaban, szef szkolenia Sił Powietrznych WP, powiedział gazecie: Widoczność poniżej 500 metrów jest zdecydowanie poniżej minimum pilota. W ubiegłym tygodniu Czaban w Kontrwywiadzie RMF FM stwierdził, że informacje o pogodzie załodze Tu-154 powinien przekazać kontroler z lotniska Siewiernyj. (…) Jeżeli warunki nie spełniały kryteriów, piloci nie mieli prawa lądować.

Kontroler lotów z lotniska Smoleńsk-Siewiernyj Paweł Pliusin stwierdził, że proponował załodze prezydenckiej maszyny udanie się na zapasowe lotnisko, bo widział, że pogoda zaczyna się pogarszać. W rozmowie z portalem Life News nie stwierdził, że podał dokładne dane na temat warunków na lotnisku.