Amerykanie nie radzą sobie z wysokim bezrobociem. O każde nowe miejsce pracy ubiega się za Oceanem średnio 4,6 osób. Przed recesją wskaźnik ten wynosił 1,8. Zmian jest więcej. Według raportu Associated Press, trudna sytuacja gospodarcza i oszczędności wyśrubowały wymagania pracodawców.

Osoby bezrobotne muszą więc stawić czoła podwójnie trudnej sytuacji: miejsc pracy jest za mało, a te, które właśnie stworzono, nie pasują już do ich poprzednich doświadczeń i specjalizacji. Według Associated Press powodem są oszczędności: tnąc koszty produkcji bądź usług, firmy zaczęły łączyć stanowiska pracy, by zamiast dwóch pracowników mieć jednego, za to o wielorakich kompetencjach. Bezrobotni po pewnym czasie znajdują się w położeniu, w którym ich umiejętności i doświadczenie nie spełniają już oczekiwań pracodawców. Dotyczy to zarówno robotników, jak i tzw. "białych kołnierzyków", czyli wykształconych profesjonalistów.

Associated Press podaje przykłady: od pracowników, którzy przed kryzysem mogli np. pracować przy linii montażowej, teraz oczekuje się nie tylko umiejętności obsługi tej linii, ale też komputerów, które programują jej pracę. Od administratorów baz danych wymaga się dbania o bezpieczeństwo sieci komputerowych. Efekt: mimo że ilość nowoutworzonych miejsc pracy wzrosła w zeszłym roku o 37 procent, osoby bezrobotne mają trudności z dopasowaniem się do nowych oczekiwań firm.

Specjaliści od rekrutacji utrzymują wręcz, że przedsiębiorstwa tak bardzo starają się oszczędzać, tworząc "wielozadaniowe" miejsca pracy dla osób o wielorakich kompetencjach, że są bardziej skłonne szukać miesiącami idealnego pracownika, niż zatrudnić dwie osoby. Łowcy głów ukuli nawet termin na określenie rzadkich przypadków pracowników spełniających wszystkie oczekiwania: "fioletowe wiewiórki".