Uciekłem z Syrii i nazwano mnie uchodźcą. Moim marzeniem było dorosnąć w Syrii, ale moje życie i przyszłość zostały zrujnowane z powodu wojny - napisał w szkolnym wypracowaniu 12-letni Kurd, Habib, który z rodziną uciekł 4 lata temu z Syrii do Libanu. Habib nie pamięta, kto po raz pierwszy nazwał go uchodźcą, pamięta jednak, że pierwszy raz powiedziano tak do niego w Libanie. "Libańczycy do nas tak mówią na ulicy" - wyjaśnia Rosaline, matka chłopca.

Uciekłem z Syrii i nazwano mnie uchodźcą. Moim marzeniem było dorosnąć w Syrii, ale moje życie i przyszłość zostały zrujnowane z powodu wojny - napisał w szkolnym wypracowaniu 12-letni Kurd, Habib, który z rodziną uciekł 4 lata temu z Syrii do Libanu. Habib nie pamięta, kto po raz pierwszy nazwał go uchodźcą, pamięta jednak, że pierwszy raz powiedziano tak do niego w Libanie. "Libańczycy do nas tak mówią na ulicy" - wyjaśnia Rosaline, matka chłopca.
Syryjskie dzieci w obozie dla uchodźców w Libanie / Jane Barlow /PAP/EPA

Rosaline wraz z mężem, bratem Habiba i jego siostrą mieszka w jednej z biedniejszych dzielnic Bejrutu. Do ich mieszkania wchodzi się ciasną i brudną klatką schodową tuż za zapleczem restauracji.

Ich mieszkanie składa się z niedużego pokoju, kuchni i małej łazienki. Ze ścian w niektórych miejscach schodzi farba, na podłodze leżą dywany. Koszt wynajęcia tego lokum to 390 dolarów za miesiąc.

Habib czyta dalszą część swojego wypracowania: "Bardzo lubię szkołę, ale każdego dnia nic się nie zmienia w moim życiu. A najtrudniejsze jest to, że żyję na obczyźnie daleko od mojego kraju".

Czyta powoli. Napisał je ręcznie na kartce w linie. Każde zdanie jest zapisane w oddzielnej linijce. Chłopiec czasami ma problem z odczytaniem słów, nie wszystkie litery napisał wyraźnie.

Rosaline nie ma wykształcenia, ale dla swoich dzieci pragnie innego życia. Nie potrafię czytać, to już nie jest istotne. Chcę tylko, żeby moje dzieci żyły, jak zechcą. Moje dzieci powinny mieć inną przyszłość - podkreśla stanowczo.

W Libanie nie dostaję tego, co jest moim prawem, jako dziecka. W szkole nie dostaję całkowitej uwagi - czyta Habib.

Wypracowanie napisał na zajęcia z języka arabskiego. Miał je przeczytać dyrektorce szkoły, ona jednak o tym zapomniała. Nie za bardzo się interesują w szkole dziećmi - ubolewa jego matka.

Chłopiec bardzo cierpi z powodu rozstania z babcią. Byłem najsmutniejszy, kiedy przedostaliśmy się do Libanu, bo zostałem rozłączony z moją babcią. Nie widziałem babci od trzech lat, a bardzo za nią tęsknię i bardzo tęsknię za swoim dziadkiem. Nie mogę dowiedzieć się, czy wszystko z babcią jest w porządku, pod bombami, które są zrzucane z powietrza - wyznaje Habib.

Miałem osiem lat, kiedy pozbawiono mnie mojego dzieciństwa; nic nie widziałem oprócz krwi, obcinania głów, bomb, wybuchów pocisków rakietowych - kończy swoje wypracowanie.

Chłopiec chodzi do publicznej szkoły podstawowej. Zajęcia rozpoczyna o godzinie 14, a kończy o 19. Publicznych szkół podstawowych w Libanie jest ok. 20 proc. Pozostałe są prywatne, czyli trzeba za nie płacić. Rodziny Habiba na taką nie stać.

Nauczyciele powiedzieli, że on jest bardzo inteligentny i powinien chodzić do jakiejś lepszej szkoły - mówi Rosaline. Habib najbardziej lubi język angielski. Chciałby pracować jako chirurg.

UNHCR podaje, że 54 proc. dzieci uchodźców syryjskich w Libanie nie uczęszcza do szkoły na poziomie podstawowej. UNICEF i inne organizacje mówią, że może to być stracone pokolenie.

Rosaline chwali się, że Habib zagrał w libańskim serialu opowiadającym o wydarzeniach w Syrii. Chłopiec nieśmiało tłumaczy, że jego zadaniem i innych dzieci było pakować do worków "narkotyki". Młody Kurd razem ze swoją mamą zagrał także w teledysku libańskiego artysty poświęconym sytuacji uchodźców syryjskich.

Dzieci całe dnie spędzają w domu. Matka nie pozwala im wychodzić na ulicę, bo się o nich boi.

Rosaline jest Kurdyjką. Mieszkała z mężem i dziećmi w Aleppo. Uciekli do Libanu w 2013 r. Jej mąż w Syrii pracował jako krawiec. Nasze życie było bardzo dobre w Syrii - wspomina. W Bejrucie jej mąż pracuje, dzięki temu mogą pozwolić sobie na wynajęcie mieszkania.

Chcieliśmy zapewnić naszym dzieciom jakąś przyszłość. Myśleliśmy, że tutaj, w Libanie będziemy mogli to zrobić, ale tutaj też nie mamy przyszłości - mówi.

Do Syrii nie wrócą, ale nie chcą też zostać w Libanie. Złożyłam dokumenty do ONZ, żeby stąd wyjechać gdziekolwiek, tam, gdzie będziemy traktowani jak ludzie - tłumaczy.

Moja córka ma jakąś chorobę, która powoduje, że nie rośnie. To wymaga operacji, ale nie mam na to pieniędzy. Nawet nie mogę zrobić jej badań - mówi.

Rosaline i jej rodzina to jedna z kilkuset rodzin, którym Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej pomaga w ramach projektu Cash for Rent. Syryjscy uchodźcy w Bejrucie otrzymują na konto ok. 120 dolarów miesięcznie, żeby przynajmniej w części móc zapłacić za mieszkanie.

W rejonie Bejrutu według danych UNHCR przebywa około 270 tys. syryjskich uchodźców.

(mpw)