"Chyba nie popełniłem w życiu wielkich błędów, bo nie znalazłbym się w reprezentacji Polski, ani w dobrym klubie zachodnim. Nie mam też łatwego charakteru. Zawsze starałem się robić to, co innym się nie udawało, i udowodnić, że to ja jestem tym najlepszym" - przyznaje Jakub Błaszczykowski w rozmowie z dziennikarką RMF FM Martą Grzywacz. Zdradza też, że jego motto życiowe to: zostać na ziemi.

Marta Grzywacz, RMF FM: Jaki miał pan nastrój po piątkowym meczu?

Kuba Błaszczykowski: Byłem troszeczkę rozczarowany, że w taki frajerski sposób daliśmy sobie wydrzeć zwycięstwo. W drugiej połowie zostawiliśmy na boisku sporo zdrowia, no i psychologiczny moment, kiedy Grecy strzelili bramkę. Staraliśmy się nie stracić kolejnej bramki i to zahamowało nasze aspiracje, żeby bardziej atakować. Ale myślimy pozytywnie i w następnym meczu zagramy nie jedną połowę, ale dwie na takim poziomie jak pierwszą z Grekami.

A co pan myślał, będąc jeszcze na boisku? Była panika, co się teraz stanie?

Nie, miałem pozytywne myśli - nawet wtedy, kiedy sędzia wyrzucił z boiska Wojtka Szczęsnego.

O faulu Szczęsnego: "Każdy z nas zdawał sobie sprawę, jaka to była sytuacja"

Zadaniem kapitana drużyny jest między innymi motywowanie kolegów, dyscyplinowanie. Co usłyszał od pana Wojtek Szczęsny, kiedy znaleźliście się w szatni?

Nic. Każdy z nas zdawał sobie sprawę, jaka to była sytuacja. Wojtek robił wszystko, żeby uniemożliwić Grekom strzelenie bramki. Konsekwencja tego faulu była taka, że wszedł Przemek i obronił karnego. W ten sposób wybronił nam mecz.

Czy dobrze, że żony mogły być z wami po piątkowym meczu?

Wydaje mi się, że to jest fajne, że mogliśmy się odizolować od tego, co było, zapomnieć o tym, co było. Z żonami można było rozmawiać nie tylko na tematy czysto piłkarskie, ale także na temat życia rodzinnego, więc jak zawsze rozmawialiśmy też o córce.

"Niełatwo jest przyzwyczaić się do obecności 22 kolegów 24 godziny na dobę"

A czy do obecności kolegów 12 godzin na dobę można się przyzwyczaić?

To nie jest takie proste. Trochę tak jak w rodzinie, każdy z nas kocha rodzinę, ale czasem potrzebuje wyciszenia i spokoju. I tak też jest z nami. Tym bardziej, że jest tu 23 chłopaków, każdy ma inne podejście do życia, inne nawyki i inny charakter. Więc ciężko się zgrać w ciągu dwóch tygodni zgrupowania. Ale po kilku zgrupowaniach można się przyzwyczaić, tym bardziej, że mamy wspólny cel. Jesteśmy świadomi tego, co chcemy osiągnąć, i nie patrzymy na te malutkie przeszkody, które pojawiają się na naszej drodze.

Czy z kolegami z kadry po tylu wspólnie spędzonych dniach macie jeszcze o czym rozmawiać?

Konkretnych tematów nie ma, a nie można przecież rozmawiać cały czas o tym samym, więc zaczynają się włączać żarty i jest naprawdę sporo śmiechu. Mamy chłopaków, którzy potrafią rozbawić całą grupę, a przodownikiem jest na pewno Marcin Wasilewski. W pewnym sensie zabijamy w ten sposób nudę i monotonię dnia: codziennych treningów, posiłków, a z drugiej strony na takich rzeczach buduje się atmosferę i scala drużynę.

Czy Kuba Błaszczykowski ma poczucie humoru i umie opowiadać dowcipy?

Nie czuję się w tych sprawach wodzirejem. Wydaje mi się też, że moja pozycja w drużynie, funkcja kapitana, nie pozwala na pewne rzeczy, które mi po prostu nie przystoją, ale nie mam problemu, żeby rzucić żartem od czasu do czasu. To, czy jest to żart udany, czy nie, to inna kwestia.

Zadaniem kapitana jest motywowanie drużyny, czasem rozsądzanie sporów, perswazja. Kiedy ostatnio musiał pan interweniować?

Nie ma zbyt wielu takich sytuacji. Mamy naprawdę zgraną grupę. Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że to, gdzie jest i do czego doszedł, zawdzięcza oczywiście talentowi, ale też ciężkiej pracy i twardemu charakterowi. Szkoda by było, żeby brakiem zaangażowania zaprzepaścić to, na co się pracowało kilkanaście lat. Wydaje mi się więc, że spotkało się tutaj 23 twardych facetów z charakterem i zaprocentuje to na tych mistrzostwach Europy.

"Z Łukaszem Piszczkiem znamy się od dawna, mamy przyjacielskie relacje"

A z kim pan śpi w pokoju?

Ciekawostka: śpimy w pokojach sami. Wiadomo, że każdy ma jakieś nawyki. Jeden lubi spać przy włączonym telewizorze, drugiemu to naprawdę przeszkadza. Ja na przykład nie lubię, jak mi coś gra nad uchem, ale jeśli ktoś sobie życzył, to ma pokój połączony drzwiami z kolegą. Jeśli ma ochotę, może wejść do kolegi i zamienić kilka słów, albo pograć w playstation, tak jak my to robimy z Łukaszem Piszczkiem, Marcinem Wasilewskim i Darkiem Dudką.

Cała "trójka z Dortmundu" się ze sobą przyjaźni? Lewandowski, Błaszczykowski i Piszczek?

Z Łukaszem znamy się naprawdę długo. Poznaliśmy się w internacie w Zabrzu, mieliśmy wtedy po 18-19 lat i nasze relacje są naprawdę dobre, można nawet powiedzieć - przyjacielskie. Mamy dzieci w jednym wieku, to nas zbliża i łączy. Razem graliśmy w reprezentacji młodzieżowej, co pewnie też miało wpływ na nasze stosunki. Natomiast z Robertem znamy się, od kiedy przyszedł do Borussii, wcześniej z kadry, ale to jest znajomość na innej stopie niż z Łukaszem. Tak to jest, że ludzie dobierają się charakterologicznie, w zależności od tego, co komu pasuje.

"Moje życiowe motto: zostać na ziemi"

Pan wydaje się wielkim realistą...

Moje motto życiowe brzmi, żeby zostać na ziemi. W momentach porażki przypominam sobie chwile zwycięstwa, w momentach, kiedy wygrywam i kiedy już mi się wydaje, że jestem wystarczająco dobry, zaczynam myśleć o tym, gdzie byłem 2 czy 3 miesiące wcześniej. Takie myślenie pozwala mi na to, żebym cały czas był tu, gdzie jestem, i nie myślał o rzeczach, które mają się nijak do rzeczywistości.

Cztery lata temu nie zagrał pan w kadrze z powodu kontuzji. Jak pan to przeżył?

Jeżeli mam jakikolwiek problem, staram się go układać w głowie i rozwiązywać. Staram się nigdy nie załamywać, tylko patrzeć do przodu. Wychodzi mi to na dobre. Spotykamy się cztery lata później i jestem szczęśliwy, czuję, że rozwijam swoje umiejętności nie tylko piłkarskie, ale rozwijam się też jako człowiek, mentalnie.

Co pan ma na myśli?

O, jest wiele rzeczy, które doświadczają człowieka. My cały czas sądzimy, że nam się nieszczęście nie przytrafi, zbyt późno korzystamy z doświadczenia starszych osób. Na przykład narodziny córki zmieniły w moim życiu naprawdę wiele. Patrząc na tę małą osóbkę i mówiąc jej, żeby nie robiła pewnych rzeczy, widzę, jak popełnia te same błędy, które ja kiedyś popełniałem. Jak dąży do celu, tak jak ja kiedyś dążyłem. Oczywiście do momentu, w którym nie zrobi sobie krzywdy.

Zrobił pan coś niebezpiecznego?

Były takie momenty, że o centymetr przebiegałem przed samochodem, który jechał z naprzeciwka. Wydawało mi się, że zdążę, ale gdybym nie zdążył mogłoby być ciężko. Rozpędzałem się rowerem przejeżdżając zakręt, bez zastanowienia, że może stamtąd wyjechać samochód. Wiele było nieprzyjemnych, choćby ta, kiedy ścigałem się na rowerze z traktorem. Tuż przed nim się przewróciłem. Traktorzysta w ostatniej chwili odbił na chodnik. Miałem wtedy 14 lat i niezbyt dużo w głowie.

"Starałem się robić to, co innym się nie udawało"

Ale większych błędów pan w życiu nie popełnił?

Aż tak wielkich błędów chyba nie popełniłem, bo w przeciwnym razie nie znalazłbym się w reprezentacji, ani w dobrym klubie zachodnim. To też wynikało z mojego charakteru, który nie jest lekki. Zawsze starałem się robić to, co innym się nie udawało, i udowodnić, że to ja jestem tym najlepszym.

Skąd w panu takie dążenie do bycia pierwszym?

Powiem szczerze, że wiele razy sam się zastanawiałem. Wydaje mi się, że z tym się urodziłem. Oczywiście jak każdy nienawidzę przegrywać. Jeśli w danym dniu potrafię przełknąć gorycz porażki, to na drugi dzień szukam okazji do rewanżu, żeby udowodnić, że miałem słabszy dzień, że już teraz świeci dla mnie słońce i że to ja jestem najlepszy.

O żonę też pan walczył?

W pewnym sensie każdy musi jakoś tam walczyć o tą swoją drugą połówkę, tak też było w tym przypadku. Ja miałem 18 lat, żona 16. Sporo czasu już minęło, a my nadal tworzymy szczęśliwą rodzinę. żona doskonale uzupełnia moje braki w domu i to jest dla mnie najważniejsze. Widzę, że mój wybór był naprawdę trafny.

"Jako dziecko szybko musiałem dorosnąć"

Jak radzi pan sobie dzisiaj z tym, co pan przeżył w dzieciństwie?

Moje przeżycia życiowe nauczyły mnie naprawdę dużo. W bardzo młodym wieku szybko musiałem dorosnąć i z chłopca, który nie musiał sobie zawracać głowy żadnym problemami, nagle stałem się chłopcem, który tych problemów ma mnóstwo i sam musi je rozwiązywać. To w pewnym sensie przygotowało mnie do życia i nauczyło pokory. Nieważne kto co ma, ile ma, gdzie jest i co robi - każdy ma takie samo prawo do życia.

Studio RMF FM w hotelu Hyatt

Takie przeżycia mogą nas zbudować lub zniszczyć. Miał pan szczęście, że pana zbudowały. Szczęście albo pomoc ludzi.

Pomoc ludzi była i tego nie da się nie zauważyć. Ale - może to zabrzmi trochę nieskromnie - pomógł mój charakter, który jest dość twardy. Nie dałem się złamać, wiedziałem, dokąd dążę, czego chcę i co mogę wygrać. Dzisiaj w pewnym sensie jestem wygrany, aczkolwiek dużo pewnie przede mną chwil, które będą ciężkie do przeżycia. Czasem wydaje mi się, że to, co najgorsze w życiu, już mnie spotkało. Ale są takie rzeczy, których sobie nie potrafię wyobrazić, że mógłbym ich doświadczyć.

Ma pan na myśli rodzinę? Córkę?

Tak i to jest właśnie największa moja bojaźń. Chciałbym to wszystko chronić od niebezpieczeństwa.

A jak będzie kiedyś chciała grać w piłkę?

Jeżeli będzie chciała grać w piłkę, będę się starał ją zrozumieć, mimo że nie będę zadowolony, bo wiem, ile to zdrowia kosztuje. Jednak sport to nie zdrowie.

A gdyby miał pan syna? On mógłby grać?

On miałby już trochę ciężej, bo presja na niego wzrosłaby trzykrotnie. Jak każdy tata chciałbym, żeby poszedł w moje ślady, ale nic na siłę. Na pewno na mecze musiałby chodzić, ale zostawiłbym mu decyzję, czy grać w piłkę. Gdyby jednak chciał grać, byłbym z tego dumny.

"Spełniam marzenia małego Kubusia"

Kiedy pierwszy raz zaśpiewał pan polski hymn przed meczem?

Miałem 8 albo 7 lat, przed domem z bratem rozgrywaliśmy mecze, braliśmy puchar i symulowaliśmy wyjście na mecz, śpiewając hymn. Jak na to patrzę przez pryzmat czasu, który upłynął, to w tym momencie spełniam marzenia tego małego Kubusia. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że tyle osiągnę. To pokazuje, że warto dążyć do obranego celu. Na moim przykładzie widać, że jednak się da.

Puchar był wazonem babci?

Różnie, czasem braliśmy puchar Jurka (Jerzego Brzęczka - piłkarza, także reprezentanta Polski, wujka Kuby).

Czyli wujka Jerzego Brzęczka?

Śmiejemy się z wujkiem, że jego to już trochę postarza, niezręcznie przychodzi, więc zaczniemy wprowadzać nowy trend i zaczniemy mówić menedżer. Jesteśmy na innej stopie, mówimy sobie po imieniu, a nawet więcej, ja mówię do niego "młody". Przy okazji pozdrawiam moje rodzinne Truskolasy.

"Poza piłką niewiele umiem"

Chciałby pan wrócić na wieś i tam zamieszkać?

Pewnie, nie wyobrażam sobie innego życia niż u siebie w Truskolasach. Oczywiście mam jakieś tam swoje marzenia, chciałbym może, jak będę trochę starszy, zakotwiczyć w Krakowie. Spędziłem tam dwa lata grając w Wiśle, w tym czasie poznałem miasto, ale nocnego życia nie. Teraz, kiedy wracam i mam więcej czasu, żeby wyjść na miasto, zaczynam się pukać w głowę: miałem dwa i pół roku, a na imprezie byłem może ze dwa, trzy razy. Ale byłem wtedy młody i przekonany, co chcę osiągnąć. Może gdybym imprezował co tydzień, dzisiaj nie byłoby mnie tutaj. Dziś oczywiście mogę gdybać, gdzie chciałbym osiąść, ale najbardziej szczęśliwy czuję się w rodzinnym stronach.

Mógłby pan zostać rolnikiem? Umiałby pan?

Muszę przyznać, że poza piłką nożną mało rzeczy potrafię zrobić. Nawet z domowymi obowiązkami mam duży problem. A nawet nie tyle problem, co nie bardzo mi się chce.

Na co żona nie może liczyć w takim razie?

Łatwiej mi będzie odpowiedzieć na pytanie, na co może liczyć, bo mało jest tego. Choćby taka sytuacja: mam powiesić obraz na ścianie. Żona musi mnie długo prosić, żebym wreszcie to zrobił. Mówię, że zrobię jutro, z tego jutra robi się tydzień, dwa, a potem miesiąc. W końcu przyjeżdża wujek albo kuzyn i wiesza obraz. Niestety taki już jestem. I będę się musiał starać, żeby coś zmienić, ale przy moim charakterze, jeśli ktoś chce coś zmienić we mnie na siłę, to spotyka się z dużym oporem.

Co więc pan robi, kiedy wraca do domu?

Od ponad roku pierwsze, co robię, to biorę córkę na ręce i zaczynam się z nią bawić. To sprawia mi największą przyjemność i temu staram się poświęcać jak najwięcej czasu, którego za dużo nie mam.