Od rana dzwonią do mnie z życzeniami, bo podobno są imieniny Grzegorza, ale ja ich dziś nie obchodzę. Jestem w Budapeszcie, gdzie do soboty odbywa się 62. Kongres FIFA - międzynarodówki piłkarskiej, która liczy sobie już ponad sto lat. I powiem szczerze, mającej chyba większe znaczenie i zasięg na świecie, niż na przykład Organizacja Narodów Zjednoczonych.

Na każdym ze zjazdów światowej centrali futbolu są podejmowane ważne decyzje organizacyjne i personalne, bardzo często o znaczeniu politycznym. Możecie się państwo dowiedzieć o nich z gazet, szeroko informuje o tym "Polska Piłka".

Na takim kongresie trzeba być i zaistnieć. Dlatego razem z wiceprezesem Rudolfem Bugdołem i sekretarzem generalnym Waldemarem Baryło robimy wszystko, co możemy, bo za chwilę Euro przejdzie do historii.

Już nagrywamy sprawę, żebyśmy za paręnaście lat dostali organizację Mundialu, na przykład wspólnie z Węgrami. Spróbujemy to dziś załatwić podczas kolacji przy kieliszku tokaja...

Zdaję sobie jednak sprawę, że wszyscy żyją rozpoczynającym się za dwa tygodnie finałowym turniejem mistrzostw Europy w Polsce i na Ukrainie. Padają pytania o stan przygotowań naszej kadry, obawy o formę, o blady występ zmienników przeciw Łotwie, o kontuzje i tym podobne. Powiem tak: Wybrańcy Franciszka Smudy ciężko harują na wymarzony sukces, są pod doskonałą opieką specjalistów i wszystkie spekulacje nie mają najmniejszego sensu. W sobotę możemy przegrać ze Słowacją nawet 0:5.

My chcemy zdobyć w eliminacjach punkty, które są nam potrzebne do wyjścia z grupy. I wreszcie wygrać z Niemcami - obojętne, kiedy się z nimi spotkamy, najlepiej oczywiście 1 lipca w Kijowie!