"Jaka szkoda, że nasza reprezentacja tak wcześnie odpadła z rozgrywek. Tyle było nadziei i podlewanych od lat aspiracji. Szkoda, że zabrakło zwycięstwa, łez radości roszących murawę. Lament ten pojawia się w sieci tak często, że już palce bolą od stukania. Nieprawda! Mamy wciąż szansę wygrać, nawet po ostatnim gwizdku w Kijowie. Musimy tylko zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że oto zorganizowaliśmy mistrzostwa Europy na przyzwoitym poziomie. Nie musimy niczego się wstydzić. Możemy kciuk wyciągnąć z ust, włożyć długie spodnie i z rękami w kieszeniach dumnie chodzić po Europie. Bez kompleksów i żalów. To jest dopiero wygrana.

Zawsze gdzieś podświadomie wyobrażamy sobie, że w gramy w drugiej europejskiej lidze. Że są więksi, bogatsi i lepiej myślący. Nie wiem, skąd to się bierze, bo po ponad dwudziestu latach niepodległości powinniśmy już dochodzić do siebie. To Euro ( nie mylić z tym drugim, które ma się znacznie gorzej) przejdzie do historii z dwóch powodów. Po pierwsze - zorganizowane zostało przez dwa pokomunistyczne kraje, które, choć bardzo od siebie rożne, postawiły na jedno. Po drugie… wszystko się udało.

Pytanie, czy potrzebne były te mroczne zwiastuny, które ostrzegały kibiców przed rasizmem i homofobią, antysemityzmem i pięścią kibola? Można powiedzieć, że nie. Że to był twór spisku, który na nasz biedny kraj przygotowali źle życzący nam mędrcy (w BBC jest dużo mądrych ludzi).

"Stadiony nienawiści" okazały się dla kibiców przyjazne. Nikogo nie skatowano na ulicach Gdańska, Poznania, Wrocławia czy Warszawy (choć mogę się mylić). A jeśli ktoś się chwycił za włosy, to w imię głupoty, a nie futbolu. Można też inaczej. To, że Euro przebiegło wzorowo, nie powinno założyć nam na oczy arcyróżowych okularów. Jedna rzecz to być dumnym z udanej imprezy, druga to umieć wrócić do codzienności pełnej wyzwań i wrażeń.

Stąd mój apel. Jak już będziemy chodzić po Europie z podniesioną głową i w rękach w kieszeni, nie zapominajmy patrzeć pod nogi. Tam wciąż czają się drobne kamienie, które, jeśli nie zostaną zmiecione w niebyt, mogą wpaść do skarpetek i uwierać nas w nogę. Nie nurkujmy po kołnierzyk w piasku Mazowsza, nie straszmy Chopinem. Wreszcie nie róbmy Rejtana, jeśli ktoś uwagę nam zwróci na nieposprzątane polskie podwórko. Chwytajmy za miotły i jak dziś jedenastka Włochów w Warszawie, grajmy zgodnie o naszą wielką polską sprawę. Byle razem, byle w jednym kierunku. Wciąż nam zostało sporo zamiatania.

"Nie jedźcie na Euro, bo możecie wrócić w trumnach " - ostrzegał w programie Panorama były kapitan angielskiej reprezentacji, Sol Campbell. Nie przebierał w słowach, bo nie jest politykiem. Powiedział i tak już zostało. Nie będę komentował tej wypowiedzi. Wcześniej nie komentowałem, dlaczego miałbym teraz. Najlepszy komentarz do jego słów wymyślili angielscy kibice. Na drewniej trumnie z krzyżem Świętego Jerzego napisali " Solu Campbellu, myliłeś się"... i tańczyli z tym pudlem na ulicach Doniecka i śpiewali w wniebogłosy do swojej królowej. Bóg ją zachował, gorzej z ich drużyną. Nieważne. Dali dowód na to, że świetne poczucie humoru potrafi rozbroić każdy granat, nawet ten podłożony przez BBC w przeddzień Euro.

Pisząc te słowa, nie wiem kto zostanie mistrzem. Nie wiem, czy bardziej kibicować Włochom, czy może Hiszpanom. Naprawdę nie wiem. Wiem natomiast, że Polska ( grając w deblu z Ukrainą) ) zaczęła się bardziej liczyć w Europie. I wcale nie na palcach jednej ręki.

P.S.

Sprawdzam jeszcze internet. Jeden wpis na Facebooku przyciągnął moją uwagę. Zdjęcie zrozpaczonych niemieckich kibiców i podpis pod nim: "Zobaczyć płaczących Niemców na polskiej ziemi... bezcenne". Może jednak do tego liczenia na siebie potrzebne będę dwie ręce. Przynajmniej na razie...