Rany boskie, panie Marcinku! - krzyknął mój sąsiad. Jeszcze tylko 3 mecze i... tyle. Co to będzie później? Nuda! - dorzucił i poszedł po gazetę. Zmartwił mnie wizją lipca bez piłki. W ogóle, po odpadnięciu naszych, zrobiło się w kraju smutniej.

Telewizja zachwyca się oglądalnością meczów ćwierćfinałowych, a przecież zainteresowanie widzów spadło dokładnie o 50 procent. Wszystkie ćwierćfinały były słabsze, niż większość spotkań w grupach. Tak jest za każdym razem. Stawka spotkań i wizja dogrywek spinają piłkarzy do granic ludzkich możliwości. Pierwsze połowy każdego ćwierćfinału można w montażu "wyciąć" i emitować mecze po przerwie. Wszystkie drużyny zaczynały ostrożnie, jak na treningu, zgodnie z hasłem: Zobaczymy.

Czeski stoper całe życie wybijał takie dośrodkowania. Zdziwiło się chłopisko, kiedy mu wyskoczył Ronaldo z "pudełeczka". Drugi mecz Portugalii wygrywa jeden Gość. Duża litera została użyta świadomie. Dajcie mu już spokój z tymi jego kobitkami i żelem na włosach! Ronaldo PANY.

Niemcy trochę się pogubili. Według nich, to niepojęte, żeby ktoś z nimi remisował. Trzeci gol to prezent od greckiego bramkarza. Każde dziecko wie, że Klose jest jednym z najlepiej główkujących piłkarzy na planecie. Trzeba było zostać w bramce. Przy pierwszym golu, Lahm strzelił nieźle, jednak większość bramkarzy wybija taką piłkę. Czepiam się tych dwóch goli, żeby się Niemcom nie poprzewracało w głowach. Hiszpanie to dopiero szczęściarze. Pierwszy gol Alonso jest możliwy tylko na treningu elementu "dwóch na bramkarza", zaś karny trochę z "kapelusza". Anglicy śpiewają: "Boże chroń królową". A potem powinni powtarzać w duchu: "Boże, chroń nas przed karnymi!". Jeśli gra się tak, żeby dotrwać do karnych, to jakaś kara musi być.

Tak doszliśmy do... "sensacyjnych" rozstrzygnięć. Do półfinałów awansowały: Portugalia, Niemcy, Hiszpania i Włochy. W każdym dużym turnieju startuje 128 tenisistów. Prawie zawsze do czwórki kwalifikują się: Nadal, Djoković, Federer i Murray. Ranking nie kłamie...