No i stało się to, co stać się miało. Niby "nie tak miało być", ale wszyscy wiemy (nawet ci, co o piłce - zwłaszcza polskiej - wiedzą, mówiąc delikatnie, niewiele), że "tak właśnie miało być", tylko troszkę później. Przegrywać umiemy, to pewne.

Aby nie utonąć w rozpaczy (kibice okazjonalni też - jak się okazuje - są kibicami, jestem na to najlepszym dowodem. Podobnie moja sędziwa babcia, która meczów nie ogląda nigdy, ale mecz Polska-Rosja obejrzała nie tylko od pierwszego do ostatniego gwizdka, ale i wywiesiła w oknie narodową flagę! Pamięta wojnę - nie mogła nie obejrzeć), nie rozpić się i nie sponiewierać, sięgam po mojego niezastąpionego Pilcha.

Pisze w "Dzienniku" wprawdzie o mundialu w RPA (gdy przegraliśmy, jak wiadomo, w eliminacjach), ale na dobrą sprawę pasuje, jak ulał: Z oczywistych powodów jest mniej triumfalnie niż w 1974 czy 1982 roku. Ale jest spokojnie. Jaka równowaga ducha - nie ma Polski. Jaka to ulga, że odpadli wcześniej! Jaka to frajda, że nie czeka człowieka kolejne nie-wyjście z grupy!.

Nic dodać, nic ująć. Jaka to ulga, że nie czeka już człowieka odpadnięcie w ćwierćfinałach. Do jesieni mamy spokój. Do jesieni, gdy zaczynają się eliminacje do mistrzostw świata w Brazylii w 2014 roku. Ocean spokoju, ocean nudy...

Renata Stawiarska

PS. Kto w tych dniach smutku i żałoby chce szukać pociechy w gombrowiczowskim języku i poczuciu humoru Pilcha, polecam lekturę "Polityki", gdzie co tydzień znajdziemy jego refleksje na temat Euro.