Kiedy piszę te słowa, od końca Euro dzielą mnie jakieś 2 lub 3 godziny, zależnie, jak szybko Włosi rozprawią się z Hiszpanami czy też Hiszpanie z Włochami. Nie wiem, kto zabierze puchar do domu ani czy po wszystkim na polskich ulicach wybuchnie euforia - pewnie nie, bo dla wielu z nas mistrzostwa skończyły się wraz z odpadnięciem Polski. I, szczerze powiedziawszy, chyba już mnie to nie obchodzi.

To dziwne uczucie, że wydarzenie, które wisiało nad nami jak zmora od tylu miesięcy przechodzi właśnie do historii. I co my teraz zrobimy - politycy, dziennikarze, gdy zabraknie nam tak sprytnego wytrycha? Zawsze można było powiedzieć: "Droga niegotowa, a przecież Euro za chwilę" albo "Po co zawracać sobie głowę reformami, skoro Euro za pasem"… Oj, pusto będzie bez tego.

Czy pusto będzie bez piłkarskich gadżetów na ulicach? Chyba nie. Opatrzyły się, a eurowskie billboardy zwisną smutno, jak plakaty naszych rządzących po kampanii wyborczej. Czy będzie nam smutno bez meczów? Też raczej nie, bo już się powoli zagrzewamy do mundialu. No i w sierpniu Londyn, więc sportu znowu będzie wszędzie pełno.

A co z nami, kibicami, nie-kibicami? Chyba nic. Wracamy do normalności. W moim życiu Euro nie zmieniło absolutnie nic. Wciągnęłam się na chwilę, kiedy nasi grali. Kibicowałam jeszcze (oczywiście nie znając nazwiska ani jednego zawodnika) Duńczykom, bo byli rzekomo najsłabsi w grupie śmierci. Gdy te drużyny odpadły - mistrzostwa właściwie przestały dla mnie istnieć.

Teraz - miło się czyta komentarze w zagranicznych mediach i aż duma rozpiera, że tak się dobrze o nas mówi. Ciepło się myśli o naszych kibicach, którzy tak wspaniale pożegnali Czechów, o wesołych Irlandczykach czy Portugalczykach dziękujących goszczącej ich Opalenicy. Przyjemnie się śmieje - i śmiało - z internetowych memów z Balotellim, obrazków z Krecikiem itd. Fajnie, że dobrze wypadliśmy, fajnie, że się obyło bez większych wpadek, poza burdami w Warszawie.

Fajnie - ale poza tym? Mistrzostwa mogłyby się dla mnie nie odbyć. Raczej już nie zostanę kibicem - nawet finał odpuściłam. No i wreszcie, wreszcie będzie trochę spokoju! Tylko czemu, skoro to wszystko takie nieważne i w sumie tak dobrze, że już po, tak mi jakoś smutno? Może jednak jakiś sportowy duch wspólnoty zakrada się nawet do tych najbardziej zatwardziałych przeciwników i zostawia w ich pamięci jakieś pierwotne wzruszenie, przywiązanie, sympatię? Tego nie wiem. Wiem natomiast jedno: nawet jeśli wspomnienie o Euro będzie dla mnie mało znaczące, to będzie mimo wszystko bardzo miłe. Ku memu ogromnemu zaskoczeniu.

I to jest właśnie dowód na to, że piłka naprawdę jest nieprzewidywalna.