Ministra Mucha straszy Rosjan hotelem Bristol, Irlandczycy ostrzegają kibiców przed odrą i wścieklizną, Niemcy boją się zielonych strzałek na polskich skrzyżowaniach, a David Villa na samą myśl o potencjalnej kiwce z Lewandowskim złapał kontuzję i postanowił nie przyjeżdżać na Euro. Bo po co się kompromitować? Tymczasem zmierza do nas nieustraszony Howard Webb, słynny angielski sędzia, który uważa, że będzie mile widziany w Polsce. Howard, witamy. I... pamiętamy.

Trzecie miejsce należy dziś do reprezentacji Niemiec. Nasi sąsiedzi zza Odry boją się nie tylko zielonych strzałek, polskich dróg oraz tego, że "ich auto już tu jest", ale przede wszystkim obawiają się... naszej reprezentacji. To nie żart! Według Franza Smudy, selekcjoner Niemców, Joachim Löw, podczas losowania grup na Euro tak się trząsł ze strachu przed piłeczką z napisem "Polska", że aż mu zbladł słynny błękitny sweterek. Smuda daremnie próbował uspokoić kolegę po fachu, wmawiając mu, że nie ma się czego bać - przecież "tak fajnie razem gramy", a w dodatku nigdy nie wygrywamy. Przypomniał nawet słynne zdanie Linekera, mówiące o tym, że w futbolu "na końcu i tak zawsze wygrywają Niemcy". Ale do zestresowanego Löwa nic nie docierało. Ostatecznie jednak niemiecki selekcjoner mógł odetchnąć z ulgą: jego drużyna nie trafiła na "niebezpiecznych Polaków". Wylosowała takich słabeuszy, jak... Holandia, Dania i Portugalia.

Na drugim miejscu mamy dziś Sebastiana Boenischa. Obrońca Werderu Brema ujawnił wielki problem naszej kadry. Nie chodzi o takie drobiazgi, jak brak skutecznej taktyki, kulejącą obronę, a o to, w jakim języku będą się porozumiewać nasi piłkarze. Ta sprawa przygnębia Sebastiana nawet bardziej niż kontuzja, z powodu której nie dotknął piłki od 1,5 roku. Jeszcze niedawno Boenisch mówił, że Polacy muszą znaleźć wspólny język (co - jak wiadomo - nie jest w naszym kraju łatwe), nawet jeśli "będą musieli wymyślić jakiś nowy". Jednak ostatnio piłkarz wpadł na genialny plan: Skoro on nie zna francuskiego, Perquis i Obraniak niemieckiego, a żaden z kadrowiczów nie rozumie po chińsku, to - UWAGA - może spróbują się dogadać po angielsku? Wiem, że to dość odważny pomysł, ale w sumie najprościej byłoby, gdyby nasza reprezentacja mówiła po polsku. Choć - jak się słucha Franza Smudy - to jednak może być skomplikowane.

Na pierwszym miejscu leniwie zajmują pozycję zawodnicy, którzy zagrali w meczu Polska-Łotwa. Ależ to były nudy! Nawet w polskich serialach akcja bywa szybsza niż podania Polaków. Za to wiele się działo na trybunach, wśród piłkarzy podstawowego składu, którzy stanowili jakieś 78 proc. wszystkich kibiców spotkania. Nasi czołowi kadrowicze przez 90 minut prowadzili pasjonujące rozmowy telefoniczne, wysyłali SMS-y i rozdawali autografy. Jedynie Dariusz Dudka postanowił śledzić losy spotkania, dlatego na początku drugiej połowy zapadł w głęboki sen. Może po prostu był zmęczony? W końcu nasi zawodnicy, jak obwieścił wcześniej Smuda, mieli "ciężki tydzień" (patrz: Turcja, all inclusive, hotel *****). Po co w ogóle był ten dziwny mecz? Po pierwsze: By 26 piłkarzy powalczyło na boisku o awans do czołowej 23. Po drugie: Polski selekcjoner podobno chciał sprawdzić, czy ma rezerwy. Sprawdził. Okazało się, że nie ma. Za to ma wielu kandydatów na te trzy miejsca w sobotnim samolocie do Polski. Ba! Kandydatów do owej pechowej "trójki" jest nawet więcej niż do szczęśliwej "jedenastki".