Nie chodzi o pustkę i wykręty tam, gdzie powinny być dawno i głośno zapowiadane nowe ustalenia przyczyn katastrofy. Chodzi o kilkadziesiąt osób, które od lat zapewniają, że usilnie dążą do prawdy, ale nie są w stanie przedstawić twardych dowodów na to, co z pełnym przekonaniem głoszą. Zawód smoleński to z jednej strony określenie ich profesji. Z drugiej - krótki opis efektów ich działania.

REKLAMA


Nowe otwarcie

Od katastrofy minęło 11 lat. Połowę tego czasu badanie jej przyczyn prowadzi administracja, która od samego początku miała głębokie przeświadczenie, że 10 kwietnia 2010 przeprowadzono skuteczny zamach, i zapewniała, że dysponuje dowodami na to. Zmiana władzy w wyniku wyborów w 2015 roku miała uwolnić państwo polskie z zakłamania poprzedniej ekipy i pozwolić mu stanąć w prawdzie - przedstawić dowody na zamach i rozliczyć jego winnych.

To było prawie 6 lat temu.

Od 5 lat realizacją tego zamiaru zajmują się dwie instytucje: kierowana przez Antoniego Macierewicza tzw. podkomisja smoleńska MON, i kierowany przez prokuratora Marka Pasionka Zespół nr 1 Prokuratury Krajowej. Od 5 lat żadna z tych instytucji nie przedstawiła nic, co uzasadniałoby istotną zmianę oceny tego, co stało się 10 kwietnia 2010 roku.

Prokuratura

Jak dotąd najdalej posuniętym wnioskiem z pracy prokuratorów był wniosek o aresztowanie kontrolerów lotu ze Smoleńska. Wniosek, dodajmy, konsekwentnie ignorowany przez stronę rosyjską, począwszy od zamiaru przesłuchania obywateli Federacji Rosyjskiej, przez wniosek o ich zatrzymanie po - zapewne - rozesłanie za nimi listu gończego.

Prawda formalna jest taka, że jeśli Plusnin, Ryżenko i Krasnokutski nie przekroczą granic UE - włos im z głowy nie spadnie. Prawda nieformalna zaś także jest oczywista: jeśli kontrolerzy brali udział w zamachu, rosyjskie władze starannie zadbały o to, by nie zostało to ujawnione. W znanych realiach ta dbałość może oznaczać, że ppłk Paweł Plusnin, mjr Wiktor Ryżenko i płk Nikołaj Krasnokutski już nie żyją.

Poza ewoluującymi przez lata beznadziejnymi wnioskami ws. kontrolerów lotu prokuratura nie zdołała nawet doprowadzić do zakończenia wnioskami badań ciał ofiar katastrofy. Od zakończenia przeprowadzonych wbrew woli części rodzin ich ekshumacji minęły już trzy lata, a wynikającej z nich opinii biegłych wciąż nie ma.

Jedynym efektem ekshumacji było stwierdzenie karygodnych przypadków zamian ciał w trumnach, pomieszanie szczątków poszczególnych ofiar i wyjątkowo niegodnego i niedbałego ich traktowania. Na jakikolwiek ostateczny efekt prac Zespołu nr 1 to jednak nie wpłynęło.

Jeszcze w kwietniu 2020 coroczna informacja o stadium śledztwa zapowiadała wejście w jego decydującą fazę.

Tegoroczna informacja już o tym nie wspomina. Jej kluczowa treść to kolejne przedłużenie śledztwa do końca roku i relacja z trwających i wciąż powtarzanych badań.

Podkomisja

Kierowana przez Antoniego Macierewicza grupa badaczy działa w kompletnej tajemnicy. Do tego stopnia, że nie wiadomo nawet, kto wchodzi w jej skład. Efekty swoich działań podkomisja komunikuje za pośrednictwem wystąpień medialnych i internetowych oświadczeń jej szefa oraz publikowanych nieregularnie na stronie MON filmików. Z rzekomo istniejącym i wymagającym od dawna już tylko kilku działań raportem nie ma to nic wspólnego.

Raport wymagałby przedstawienia dokumentów i dowodów, wspierających stawiane w filmikach tezy, musiałby być także podpisany przez autorów. W dostarczanych przez podkomisję materiałach wideo padają wygłaszane prze przez lektora atrakcyjne medialnie tezy (np. "Komisja Millera nie badała przyczyn katastrofy, a tylko spełniała żądania Donalda Tuska i Władimira Putina"). Ich udowodnienie wywróciłoby zapewne historię ostatnich lat, nic takiego jednak nie następuje.

Żaden z filmików podkomisji smoleńskiej nie jest jej raportem. Niepodpisana podkomisja wyraża w nich swoje niezachwiane przekonania, ilustrowane bogatym materiałem z przeróżnych rekonstrukcji i eksperymentów, wciąż jednak jest to osobliwa publicystyka, a nie działanie oficjalnego organu państwa.

Zawody smoleńskie

Od pięciu lat wykonują je nieznani z nazwiska prokuratorzy i członkowie podkomisji smoleńskiej. Zajmują się oni gromadzeniem dowodów i ustaleniami w sprawie, w której po pięciu latach nie są w stanie przedstawić ani dowodów, ani ustaleń. Praca prokuratorów sprowadza się do drobiazgowego badania każdego szczegółu (ostatni komunikat mówi np. o ponownym badaniu po 11 latach zapisów w telefonach, aparatach i kamerach znalezionych na miejscu katastrofy) i czekaniu na ekspertyzy z laboratoriów na całym świecie. Materiał dowodowy z setek megabajtów przechodzi w gigabajty i ogarnięcie go coraz częściej będzie wymagało coraz większych zasobów ludzkich.

Praca członków podkomisji to z kolei nieskrępowane jakimikolwiek wymaganiami formalnymi eksploatowanie w zasadzie dowolnych tez dotyczących katastrofy. Ostatnie jej z grubsza uzgodnione ustalenia mówią o wybuchach w skrzydle a potem kadłubie tupolewa. Żadna nie wyjaśnia jednak, jak to możliwe, że polegające przecież na gwałtownej zmianie ciśnienia wybuchy ani nie wybiły w samolocie szyb, ani nie zostały zarejestrowane przez żadne urządzenia na pokładzie.

Tak opisana praca w zawodzie smoleńskim daje prawdopodobnie gwarancję zatrudnienia na czas nieokreślony. Skoro można z tego żyć od pięciu lat, to zapewne można także znacznie dłużej.

Zawody smoleńskie mają nie tylko bogatą przeszłość, ale i niemal pewną przyszłość.