Są pierwsze dymisje po katastrofie kolejowej w Szczekocinach. Decyzje personalne są jednak o tyle niespodziewane, że pracę stracili pracownicy PKP PLK w Kielcach, podczas gdy wiadomo już, że za tragedię bezpośrednio odpowiedzialni byli dyżurni ruchu ze Starzyn i Sprowy. W czołowym zderzeniu dwóch pociągów, do którego doszło rok temu, zginęło 16 osób.

REKLAMA

Pracę w kieleckim oddziale PKP Polskich Linii Kolejowych straciło 8 osób. Minister transportu Sławomir Nowak nie wyklucza jednak kolejnych dymisji. O ewentualnych doniesieniach do prokuratury będzie natomiast można mówić dopiero wtedy, gdy w Kielcach zakończy się trwająca kontrola.

Szef resortu transportu podkreśla, że od marca ubiegłego roku trwają prace nad poprawą bezpieczeństwa na kolei. Wprowadzono m.in. zakaz rozmów przez telefon komórkowy dla maszynistów, przeszkolono też kilkanaście tysięcy maszynistów i dyżurnych ruchu.

Kolejarze: Szkolenia i kontrole to za mało

Jednak zdaniem związków zawodowych, to tylko doraźne działanie, które nie uleczy choroby, na którą cierpi polska kolej. Szkolenia, kontrole na pewno nie są wszystkim, co nam jest potrzebne do utrzymania bezpieczeństwa - mówi reporterowi RMF FM Marcinowi Buczkowi Grzegorz Herzyk, który od ponad 20 lat jest dyżurnym ruchu.

Kolejowi dyżurni podkreślają, że na torach będzie bezpieczniej, kiedy pojawią się nowe inwestycje i nowoczesne urządzenia, które pomogą eliminować błędy ludzi - jak choćby te pod Szczekocinami.

Poza tym, ich zdaniem, trzeba zmienić organizację pracy. Zmiany w grafikach dyżurów, które mają wykazać pozorne oszczędności, szkolenia w wolne dni, zamiast przerwy w pracy - wypełnianie dokumentów, nadmierna biurokracja, która utrudnia przejmowanie dyżurów o konkretnej godzinie czy wreszcie łamana zasada przysługujących pracownikowi 11 godzin wypoczynku przed dyżurem - to tylko część spraw, których zdaniem dyżurnych ruchu ciągle nie rozwiązano.

Zawinili ludzie i system

Raport Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych w sprawie katastrofy pod Szczekocinami został opublikowany w czwartek. Jako bezpośrednią przyczynę zderzenia dwóch pociągów dokument wskazuje błędy dyżurnych ruchu - dyżurny ze Starzyn wyprawił pociąg Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa Wschodnia - Kraków Główny na niewłaściwy tor, a dyżurna ze Sprowy wpuściła pociąg TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy Wschodniej na zajęty tor.

Raport wskazuje również m.in. błędy maszynistów prowadzących oba pociągi. Prowadzący pociąg "Matejko" miał wjechać na niewłaściwy tor, choć na semaforze nie wyświetlał się sygnał uprawniający do takiej jazdy. Maszynista składu TLK "Brzechwa" wjechał natomiast na tor prawy, chociaż semafor pozwalał mu na jazdę po torze lewym.

Dokument opisuje także przyczyny systemowe, które doprowadziły do katastrofy, wśród nich m.in. zbyt małą skuteczność kontroli wewnętrznej, za mało dokładne i restrykcyjne przepisy dotyczące wyświetlania sygnałów zastępczych oraz niedostateczną ilość szkoleń dla pracowników zatrudnionych na stanowiskach związanych bezpośrednio z ruchem pociągów.

Dyżurnym postawiono zarzuty

Kilka miesięcy temu prokuratura postawiła dyżurnym ruchu ze Starzyn i Sprowy zarzuty dotyczące nieumyślnego spowodowania katastrofy kolejowej. Ten pierwszy jest podejrzany ponadto o poświadczenie nieprawdy w dokumentacji dotyczącej ruchu pociągów.

Śledztwo w sprawie katastrofy kolejowej pod Szczekocinami zostało w ostatnich dniach przedłużone o sześć miesięcy. Prokuratura musi jeszcze m.in. przesłuchać obcokrajowców, którzy podróżowali pociągami.

3 marca wieczorem w pobliżu Szczekocin k. Zawiercia - na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa - zderzyły się czołowo pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa - Kraków. Pociąg Warszawa-Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl-Warszawa. Według prokuratury, Andrzej N. doprowadził do skierowania jednego z pociągów na niewłaściwy tor, co spowodowało czołowe zderzenie z drugim składem. W katastrofie zginęło 16 osób, a ponad 50 zostało rannych.