"Ukraiński paszport to pierwsze co nam, obcokrajowcom, obiecano w batalionie. Nic jednak nie otrzymaliśmy, zostaliśmy oszukani" - mówi RMF FM Rustam Dok, białoruski ochotnik z Donbasu, który kilka dni temu otrzymał status uchodźcy w Polsce. "Nie mogłem wrócić na Białoruś, służby oskarżyły mnie o najemnictwo" - mówi. Od kilku miesięcy jest już w Polsce. "Tylko Polacy pokazali, że nie są nieczuli na moje problemy. Czułem, że polski rząd nie zostawi mnie sam na sam z moim problemem i nie deportuje mnie" - mówi były student informatyki, który ruszył na front, by walczyć z prorosyjskimi separatystami.

REKLAMA

Adam Zygiel, RMF FM: Kim był Rustam Dok zanim postanowił pojechać do Donbasu w 2014 roku?

Rustam Dok: Rustam Dok to jest mój pseudonim. Do czasu wojny na Ukrainie byłem zwyczajnym studentem - studiowałem informatykę i pracowałem jako copywriter w języku rosyjskim.

Co cię skłoniło do tego, by rzucić to wszystko i pojechać na front?

Kiedy zaczynał się Majdan, to zacząłem obserwować ukraińskie wiadomości, czytałem ukraińskiego Facebooka i oglądałem streamy. Dla mnie było to bardzo ciekawe i bardzo bolesne, bo sam mieszkałem w dyktaturze: urodziłem się w rok dojścia Łukaszenki do władzy na Białorusi i wiem, jak to jest. Do Majdanu jednak nie pojechałem, bo uważałem, że to wewnętrzna sprawa Ukrainy. Wreszcie Ukraińcy zwyciężyli i zrzucili dyktatora Janukowycza - a przynajmniej tak wtedy myśleliśmy - ale przez to zwycięstwo wolności w Kijowie w marcu na Ukrainę napadła Rosja. Te wydarzenia też śledziłem i nagle zobaczyłem post na Facebooku autorstwa dowódcy batalionu "Donbas", gdzie pisał, że chciałby Białorusinów i Rosjan w swoim batalionie, by walczyć przeciwko okupantom z Rosji i prorosyjskim separatystom. Po kilku dniach przemyśleń zrozumiałem, że będzie to walka cywilizacji z dzikusami-okupantami, dlatego wziąłem urlop dziekański i pojechałem do batalionu.

Jak wspominasz swoje początku na Ukrainie? Przechodziłeś jakieś testy do batalionu?

Radykalne czasy potrzebują radykalnych decyzji. Na początku otrzymałem zgodę od dowódcy, by w ogóle przyjechać. Trafiłem do bazy, przekazałem swoje dane i otrzymałem odpowiedź, że jestem zapisany. Za kilka dni wyjechaliśmy na oficjalne szkolenie i rejestrację batalionu do Narodowej Gwardii Ukrainy. Testów jako takich nie było, bo z początku nie było dużo chętnych. Ale kilka dni później było już tysiąc ludzi, którzy chcieli walczyć. Od tego momenty rozpoczęły się test, ale ja nie brałem w nich udziału.

Co robiłeś będąc w batalionie "Donbas"? Bo zakładam, że nie wysłali cię od razu do walki.

Z początku byłem rezerwistą, bo jak mówiło dowództwo i ministerstwo spraw wewnętrznych, najpierw muszę otrzymać ukraińskie obywatelstwo. Wkrótce porozmawiałem jednak z szefem oddziału łączności i tak zostałem łącznikiem - obsługiwałem radiostację i zapewniałem łączność w batalionie. Robiłem jako dyżurny łącznik nawet podczas bitwy pod Iłowajskiem. Później, na początku 2015 roku pojechałem do wsi Peski pod Donieckiem, żeby walczyć i uczestniczyć w bojach.

Co najbardziej wryło ci się w pamięć podczas twojej obecności w Donbasie?

Kiedy właśnie pojechałem do Piesków, bo w batalionie powiedzieli mi "rób co chcesz, jedź gdzie chcesz, paszportu nie będzie, a bez dokumentów walczyć nie będziesz, możesz nawet trafić do więzienia" - to mi się najbardziej wryło.

I wtedy postanowiłeś zdobyć paszport ukraiński, którego w końcu nie dostałeś?

Ukraiński paszport to było pierwsze, co nam, obcokrajowcom, obiecano w batalionie. Najpierw obiecywał to doradca ministra spraw wewnętrznych, a później sam minister. Nawet Poroszenko obiecywał to w grudniu 2014 roku podczas wystąpienia w Radzie Najwyższej. Jeszcze przed walkami pytaliśmy Gwardii Narodowej jaka będzie nasza sytuacja prawna. Powiedzieli, że natychmiast otrzymamy ukraińskie paszporty, bo bez nich nie możemy oficjalnie walczyć. Odpowiedzieliśmy: "dobrze, niech tak będzie", ale nic nie otrzymaliśmy. Zostaliśmy oszukani.

Twoja "walka" o paszporty dla ochotników w Donbasie to chyba rzecz, z którą jesteś najbardziej kojarzony. Wielokrotnie wypowiadałeś się w mediach na ten temat, opisywałeś to na Facebooku. Czy paszport ukraiński był ci potrzebny do czegoś więcej, niż do możliwości walki na wschodzie Ukrainy?

Tak, owszem. Dałem swoje dane ukraińskim władzom, a kilka miesięcy później zostały one opublikowane w internecie. Z tego powodu nie mogłem już wrócić na Białoruś. Zostać na Ukrainie też nie mogłem, bo termin legalnego pobytu skończył mi się, kiedy pracowałem przy radiostacjach w Kurachowe podczas wydarzeń iłowajskich. Dlatego też próbowałem otrzymać jakiekolwiek dokumenty - albo paszport, albo azyl. Ale bez skutku. Oprócz tego musiałem to zrobić, żeby mnie nie deportowali.

Ale czemu nie mogłeś wrócić na Białoruś? Przez swój udział w wojnie w Donbasie?

Tak. KGB natychmiast zareagowało na publikację spisu batalionu "Donbas" w internecie i publicznie powiedziało, że my jesteśmy najemnikami i rzekomo otrzymujemy pieniądze, dlatego będziemy ukarani na Białorusi. Teraz to samo mówi też białoruskie MSW i sam prezydent.

Dużo osób znalazło się w takiej sytuacji jak ty? Bo w Polsce najczęściej mówimy o Polakach wyjeżdżających do Donbasu, ale raczej mniej zwracamy uwagę na to, ile obywateli innych państw tam wyjeżdża.

W batalionie Donbas takich chłopaków było chyba z tuzin. W innych batalionach - jeszcze więcej. Ukraiński Naczelny Sztab oficjalne mówił, że nas może być z tysiąc osób.

Skoro pieniędzy nie otrzymywałeś, to z czego żyłeś na froncie?

Na froncie w batalionach zawsze było jedzenie i papierosy, dlatego nie trzeba było dużych oszczędności. Najpierw żyłem z własnych pieniędzy, a później pomagali mi koledzy i wolontariusze. Było ciężko, ale z głodu, jak widać, nie umarłem.

Była Białoruś Łukaszenki, był Donbas, była "wojna" z ukraińską administracją i w końcu - Polska. Co cię skłoniło, by akurat tutaj przyjechać?

Bo nie miałem innego wyjścia. Nie ma za dużo na świecie krajów, które są przeciwne reżimowi Łukaszenki i okupantom z Rosji. Chodziłem po różnych konsulatach w Kijowie i tylko w polskim się okazało, że Polacy nie są nieczuli na moje problemy. No i historycznie Białorusini bardzo długo mieszkali razem z Polakami i walczyli przeciwko wspólnemu wrogowi - czułem, że polski rząd nie zostawi mnie z moim problemem sam na sam i nie deportuje do Białorusi, ani nie odda Putinowi.

Od jak dawna jesteś w Polsce? Długo trwał proces przyznawania azylu?

W połowie sierpnia 2016 roku przekroczyłem granicę i zwróciłem się do Straży Granicznej z prośbą o azyl. Natychmiast dali mi jedzenie i inną pomoc, a po nocy w celi strażników pojechałem do sądu, gdzie otrzymałem wyrok, że przez brak papierów muszę jechać do strzeżonego ośrodka dla cudzoziemców w Przemyślu. Mówili, że trzeba sprawdzić moje dane, czy nie kłamię. Tam spędziłem 4 miesiące. W grudniu 2016 roku powiedzieli mi, że jadę do zwykłego ośrodka otwartego w Białej Podlaskiej. We wtorek otrzymałem decyzję o nadaniu statusu uchodźcy, więc proces trwał pół roku, czyli myślę, że krótko, bo niektórzy czekają po kilka lat.

A co na to wszystko twoja rodzina? Jak zareagowali zarówno na twój wyjazd na wojnę, jak i na aktualny stan?

Ojciec jest separatystą. Od kiedy się dowiedział, co robię, to przestałem się z nim kontaktować i nie odpowiadam na jego groźby. Matka i siostra wciąż są na Białorusi, ale chcą wyjechać, choć są patriotkami i kochają kraj. Bardzo się martwiły, ale teraz się cieszą, bo jestem już bezpieczny.

Ojciec separatystą? Ale walczy na wschodzie? Czy po prostu jest przeciwny twojej działalności?

Ojciec mieszka w Rosji i jest rosyjskim imperialistą. Nie wiem, czy teraz walczy, ale wcześniej mówił, że nie może przez swoich chorych rodziców. Jednocześnie mówił, że pojechałby do separatystów walczyć z nami i by mnie zabił, bo rzekomo jestem "banderowcem i faszystą" i inne obelgi w stylu rosyjskiej propagandy.

Rustam, powiedz mi jeszcze jedno - co teraz zamierzasz? Dostałeś azyl, jesteś w Polsce...

Teraz zamierzam pójść do pracy, żeby normalnie żyć, jak zwyczajni ludzie i nie wisieć na utrzymaniu rządu. Chciałbym pracować jako młodszy programista, ale nie wiem, czy to będzie możliwe, bo nie skończyłem studiów na Białorusi i nie mam dyplomu. Później, kiedy będę twardo stał na nogach, to może będę rekrutować się na studia, żeby zyskać dyplom. Bardzo tęsknię za normalnym życiem.