Niedzielny atak egipskich sił bezpieczeństwa na konwój z turystami z Meksyku trwał trzy godziny. W tym czasie pięciokrotnie samoloty wojskowe ostrzelały grupę, która zatrzymała się na pustyni na zachodzie Egiptu - wynika z relacji ocalałej Meksykanki. Mąż Susany Calderon, Luis, był wśród ośmiu obywateli Meksyku, którzy zginęli w wyniku tego omyłkowego ataku. Śmierć poniosło też czterech Egipcjan.

REKLAMA

Pięć razy ostrzelano nas z powietrza - powiedziała Calderon meksykańskiej gazecie "El Universal" w szpitalu w Kairze - Nie mogliśmy się nigdzie schronić, nie było dokąd uciec. (...) Nie wiem, czy były to rakiety, bomby czy coś innego, ale dochodziło do wybuchów.

Grupa 22 osób - 14 Meksykanów i ich egipscy przewodnicy - zatrzymała się na obiad w pobliżu będącej atrakcją turystyczną oazy Al-Bahrija, w zachodniej części Egiptu, przy granicy z Libią. Podczas tego postoju konwój został ostrzelany przez samoloty wojskowe. Egipskie siły bezpieczeństwa tłumaczyły, że były przekonane iż atakują powiązanych z Państwem Islamskim (IS) dżihadystów. Gdy turyści próbowali uciec, ostrzały ich też siły będące w terenie.

Calderon odrzuciła wersję egipskich władz, które twierdzą, że konwój znalazł się na obszarze zakazanym dla turystów. Meksykanka zapewniła, że grupa dwukrotnie była zatrzymywana przez władze i po okazaniu dokumentów mogła kontynuować podróż.

Meksykanka twierdzi, że gdy doszło do ataku, turystom towarzyszył egipski policjant. Jak opowiadała, Egipt był pierwszym punktem wyprawy życia jej i jej męża - później mieli udać się do Francji, Belgii, Niemiec i Włoch.

Prezydent Meksyku Enrique Pena Nieto potępił atak i zażądał od władz w Kairze pełnego dochodzenia. Meksykańskie władze domagają się także odszkodowań dla ofiar.

Egipski prokurator wydał zakaz publikowania informacji na temat śledztwa, dopóki się ono nie zakończy.

(j.)