Szczątki Tu-154M przemieszane z ziemią i zepchnięte do betonowych hangarów na lotnisku Siewiernyj. W takich warunkach przechowywane były szczątki prezydenckiej maszyny, gdy powstawały raporty rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego i polskiej komisji pod przewodnictwem ministra Jerzego Millera. Zdjęcia, które publikujemy, zrobiła ekipa polskich archeologów, którzy przyjechali badać teren wokół lotniska w październiku 2010 roku, a więc pół roku po katastrofie.

REKLAMA

Fotografie zrobiono z ukrycia, gdy Rosjanie wpuścili do hangarów kilka osób z polskiej ekipy. Jak ustalili reporterzy RMF FM, w ten sposób przechowywane były szczątki co najmniej jednej czwartej samolotu, a to oznacza, że podczas prac nad raportami komisje Anodiny i Millera nie badały tych części.

Na zdjęciach widać fragmenty poszycia, kable, rury i zawory przemieszane z ziemią. Wszystko to tworzy jedną wielką stertę. Niewykluczone, że wśród tych części znajdowało się wiele innych rzeczy, zepchniętych wraz ze szczątkami tupolewa.

Polska prokuratura przyznaje, że w takich warunkach fragmenty prezydenckiej maszyny leżały do jesieni 2012 roku, a znaczna ich część leży w hangarach do dzisiaj.

Prokuratura: W hangarach znaleziono rzeczy osobiste ofiar, nie znaleziono ludzkich szczątków

Śledczy twierdzą, że już we wniosku o pomoc prawną do Rosjan z 10 kwietnia 2010 roku zwrócili się o zabezpieczenie wszystkich części samolotu, ale przez ponad dwa lata tego nie zrobiono. Dopiero w ubiegłym roku, po wysłaniu kolejnego wniosku z prośbą o wyjęcie tych części z hangarów, Rosjanie zareagowali - pozwolili prokuratorom na wejście do środka, a ci dokonali oględzin zgromadzonych tam szczątków. Poza tym wydobyli z hangarów fragmenty skrzydeł tupolewa, ułożyli je na płycie lotniska wraz z fragmentami skrzydeł, które znajdowały się razem z resztą wraku pod prowizoryczną wiatą zbudowaną przez Rosjan, i przykryli brezentem.

Jak przyznał kapitan Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej, w trakcie wyjmowania szczątków z hangarów znaleziono wśród nich także rzeczy osobiste ofiar, natomiast według zapewnień prokuratorów, nie znaleziono tam szczątków ludzkich. Kapitan Maksjan dodał, że znalezione rzeczy osobiste ofiar trafiły do Polski w grudniu 2012 roku, a wiosną tego roku zostały przekazane rodzinom.

Śledczy nie odpowiedzieli naszym reporterom na pytanie, ile dokładnie fragmentów samolotu znajdowało się w betonowych hangarach. Otwarte jest również pytanie, czy po ponad trzech latach przechowywania w tak skandalicznych warunkach szczątki te mogą stanowić wartość dowodową.

Jak zapowiada prokuratura wojskowa, szczątki znajdujące się w hangarach zostaną dokładnie zbadane przez polskich śledczych dopiero wtedy, gdy wraz z całym wrakiem tupolewa wrócą do kraju.

Lasek: Ekspertyzy tych szczątków nie wniosłyby do raportu komisji Millera niczego nowego

Te szczątki nie miały żadnego znaczenia dla pracy komisji Millera - mówi reporterom RMF FM członek tego gremium, a obecnie szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek. Części tych nie zbadano przed wydaniem raportu o przyczynach katastrofy, bo - jak przekonuje Lasek - te ekspertyzy nie wniosłyby do sprawy nic nowego. Według niego, eksperci i bez tych ustaleń byli w stanie z całą pewnością potwierdzić, co wydarzyło się 10 kwietnia w Smoleńsku. Tłumaczy, że do końca wszystko rejestrowały czarne skrzynki samolotu.

Nie ma potrzeby szukać jeszcze jakiegoś drobiazgu, gdzie nie ma żadnej poszlaki. Nic nie wskazuje na to, żeby przyczyna wypadku była inna niż zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania - podkreśla szef PKBWL.

Twierdzi natomiast, że każdy z fragmentów samolotu, składowanych w betonowych hangarach na lotnisku, powinien być gruntownie przebadany przez prokuraturę, bowiem postępowanie karne rządzi się innymi prawami i zakończenie śledztwa będzie wymagało również tych szczegółowych opinii.

Merta: To było badanie przyczyn katastrofy samolotu bez tego samolotu

W zupełnie innym tonie sytuację komentują rodziny ofiar katastrofy. Według nich, zdjęcia, które publikujemy, to kolejny dowód na to, że raporty komisji Anodiny i Millera są całkowicie nierzetelne.

Magdalena Merta, wdowa po wiceministrze kultury Tomaszu Mercie, z niedowierzaniem patrzyła na fragmenty tupolewa widoczne na fotografiach. Zwróciła uwagę, że nie zostały one zbadane przez ekspertów, którzy mimo to orzekli, jakie były przyczyny tragedii. To było badanie przyczyn katastrofy samolotu bez tego samolotu - mówiła.

Polacy są dostatecznie mądrzy, żeby nie potrzebować szczątków samolotu do badania przyczyn katastrofy, a Amerykanie na tyle głupi, że musieli samolot w Lockerbie pozbierać do ostatniego skrawka, żeby tę przyczynę określić - skomentowała.

Przypomnijmy, że śledczy badający katastrofę w szkockim Lockerbie, gdzie w 1988 roku rozbił się amerykański Boeing 747, właśnie dzięki natychmiastowym, drobiazgowym badaniom każdego z milionów fragmentów samolotu znaleźli dowód na to, że w maszynie wybuchła bomba.