Pierwsze, nieoficjalne informacje napływające z Ukrainy po wyborach prezydenckich napawają umiarkowanym optymizmem. Po pierwsze, nie będzie drugiej tury wyborów, bo oligarcha Petro Poroszenko, zwany "czekoladowym królem", zyskał więcej niż 50%. Wobec rozhuśtanej sytuacji wewnętrznej jest dobrą wiadomością. O samym zwycięzcy, o jego plusach i minusach, napiszę w kolejnym felietonie. Po drugie przegrała jego główna konkurentka. "gazowa księżniczka" Julia Tymoszenko.

REKLAMA

Okazało się, że Ukraińcy mają jej już wyraźnie dość. Jednak nie spisywałbym jej na straty. Jest to bardzo bezwzględna osoba, która walkę "do ostatniego naboju" ma we krwi. Poza tym, jej partia "Batkiwszczyna" ma nadal największą liczbę posłów w parlamencie w Kijowie. Może więc ona jeszcze dużo namieszać w polityce.

Po trzecie, przegrali (z czego cieszę się najbardziej) dwaj mający ogromne aspiracje liderzy partii faszystowskich: Ołeh Tiahnybok, szef "Swobody" i Dmytro Jarosz, szef "Prawego Sektora". Są to politycy, którzy odwołują się wprost do ideologii Stepana Bandery i Ukraińskiej Powstańczej Armii, będącej w przeszłości zawsze antypolską i antysemicką, a przy tym proniemiecką. Jednak ich też nie spisywałbym na straty. "Swoboda" ma ponad 11 procent posłów w parlamencie, a popularność "Prawego Sektora" po wydarzeniach na Majdanie jest bardzo duża, zwłaszcza wśród młodego pokolenia.

Problemem Ukrainy, która na mapie Europy istnieje dopiero od dwudziestu trzech lat, zawsze była dominacja dwie dwóch skrajności. Z jednej strony potężna siła postkomunistyczna, wspierana mocno przez Rosję. Z drugiej strony bardzo energiczny, szybko odradzający się, ruch banderowski, wspierany przez bardzo silną (i przy tym zamożną) ukraińską emigrację z Kanady i USA. Do tej pory był to więc klasyczny wybór "pomiędzy dżumą a cholerą". Dziś po raz pierwszy, co widać bardzo wyraźnie, szala zwycięstwa przechyliła się do centrum. Teraz wszystko będzie zależeć od postępowania nowego prezydenta, a także od wyniku wyborów parlamentarnych, zaplanowanych na jesień, które będą o wiele ważniejsze niż prezydenckiej. Tak czy siak u naszego wschodniego sąsiada zapaliły się światełka nadziei.