To, że lotnisko w Smoleńsku jest nieczynne, istniało w świadomości w momencie przygotowywania tam wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w 2010 roku - zeznał ówczesny pracownik kancelarii prezydenta w procesie urzędników sądzonych za niedopełnienie obowiązków przy organizacji tej wizyty.

REKLAMA

Sąd Okręgowy w Warszawie kontynuował proces byłego szefa KPRM Tomasza Arabskiego i czterech innych urzędników, oskarżonych w trybie prywatnym przez część rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej o niedopełnienie obowiązków przy organizacji wizyty prezydenta z 10 kwietnia 2010 roku.

Świadek Maciej J. jako urzędnik Kancelarii Prezydenta RP zajmował się sprawami zagranicznymi. Zeznał, że od swego przełożonego, min. Mariusza Handzlika, dowiedział się, że były naciski ze strony KPRM i MSZ, by prezydent w ogóle nie leciał do Katynia. Nie znał szczegółów.

To, że lotnisko jest nieczynne, istniało w świadomości w momencie przygotowywania tej wizyty - powiedział J. Dodał, że "biorąc pod uwagę poprzednie wizyty, Rosjanie na nasze prośby dostarczali sprzęt i ludzi, którzy je obsługiwali".

Według J. wariant, by lądować gdzie indziej, nie był rozważany, bo "odległości są ogromne, aby wylądować w Moskwie i przejechać samochodami do Smoleńska". Zeznał, że kwestia, czy lotnisko było zdatne do lądowania, nie leżała w kompetencji jego biura. Lotnisko jakoś tam funkcjonowało - dodał.

Świadek w marcu 2010 roku wysłał e-maila do kolegi z KPRP by sprawdzić, "co jest z lotniskiem w Smoleńsku", bo jest plotka, że "Rosjanie twierdzą że ono niezbyt działa". Pytany, czy była jakaś reakcja, J. odparł, że nie pamięta.

J. zeznał, że Rosjanie mówili, iż podczas wizyty Donalda Tuska 7 kwietnia lotnisko w Smoleńsku będzie w pełni gotowe, ale dodawali, że "utrzymanie pełnej gotowości 10 kwietnia będzie trudne". Zarazem świadek dodał, że "było przekonanie, że sprawa lotniska jest rozwiązana".

Świadek był obecny na lotnisku w Smoleńsku rankiem 10 kwietnia. Według niego pojawiały się wtedy informacje, że samolot z prezydentem ma lądować w Brańsku lub Moskwie, a potem, że "będzie robił próbę podejścia do lądowania". Potem J. usłyszał huk, po czym "zaczął się ruch na lotnisku". Przy budce kontroli lotów J. usłyszał słowa zdenerwowanego Rosjanina w mundurze polowym, które miały sprowadzać się do tego, że "mówił załodze, by nie lądowali" .

Na poprzedniej rozprawie Arabski nie przyznał się do zarzutów. Pozostali oskarżeni to dwoje urzędników kancelarii premiera - Monika B. i Miłosław K. oraz dwoje pracowników ambasady RP w Moskwie - Justyna G. i Grzegorz C. Grozi im do 3 lat więzienia. Oskarżycielami prywatnymi są bliscy kilkunastu ofiar katastrofy - m.in. Anny Walentynowicz, Janusza Kochanowskiego, Andrzeja Przewoźnika, Władysława Stasiaka, Sławomira Skrzypka i Zbigniewa Wassermanna. W rozprawach uczestniczy prokurator jako "rzecznik praworządności".

Prywatny akt oskarżenia złożono w 2014 roku - po tym, gdy cywilna prokuratura umorzyła prawomocnie śledztwo ws. organizacji lotów prezydenta i premiera do Smoleńska, jakie prowadziła od 2010 roku.

10 kwietnia 2010 roku zginęło 96 osób, w tym L. Kaczyński i jego małżonka. Śledztwo w sprawie tej katastrofy początkowo prowadziła Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Postawiła ona zarzuty dwóm kontrolerom lotów ze Smoleńska (dotychczas nie zdołano im ich przedstawić) oraz dwóm oficerom rozwiązanego po katastrofie 36. specjalnego pułku lotnictwa transportowego. 4 kwietnia br. śledztwo przejęła Prokuratura Krajowa z nowym zespołem śledczym. Własne śledztwo prowadzi strona rosyjska, która wiele razy podkreślała, że przed jego zakończeniem nie zwróci Polsce wraku Tu-154 i jego "czarnych skrzynek".

(az)