Prawie co szósty kandydat do parlamentu to samorządowiec. O mandat walczy 1172 radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Jeśli po 9 października trafią na Wiejską, czeka nas samorządowa wymiana kadr i kolejne wybory. W jednym okręgu to koszt do 20 tysięcy złotych.

REKLAMA

9 października wyborcy na kartach do głosowania na posłów i senatorów odnajdą nazwiska, które zaledwie rok temu prosiły o ich głosy w wyborach lokalnych. Jak wyliczył serwis Mamprawowiedziec.pl, z 7030 kandydatów do Sejmu 946 to radni, a 91 wójtowie, burmistrzowie lub prezydenci miast, zaś z 501 kandydatów do Senatu odpowiednio - 129 i 6.

PiS wystawił na listy 310 samorządowców, PO - 278, PSL - 268, a SLD - 212. U ludowców startuje najwięcej wójtów i burmistrzów - 53.

Politolog z UW Wojciech Jabłoński przewiduje, że uczucie bycia oszukanym nie będzie powszechne wśród wyborców. Oni wiedzą doskonale, że prezydent czy burmistrz to nie zwieńczenie kariery, lecz trampolina do polityki na wyższym szczeblu - podkreśla.

Jabłoński przestrzega jednak samorządowców, którzy nie zdobędą mandatu, że start do parlamentu odbije się czkawką za trzy lata, w kolejnych wyborach samorządowych. Wytkną im to lokalne media - mówi.

Ewentualny sukces wyborczy samorządowców oznacza wymianę wielu radnych. Nowe wybory do samorządu będą konieczne w przypadku wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Ich przeprowadzenie w jednym okręgu kosztuje ok. 10-20 tys. złotych.