Media, wszyscy obudziliśmy się w ostatniej chwili, dobrze, że zdążyliśmy - tak premier Donald Tusk mówi o wojnie z dopalaczami. Dziennikarze RMF FM jednak już dwa lata temu próbowali - bezskutecznie - obudzić czujność rządu ws. dopalaczy.

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

dopalacze

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

dopalacze

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

dopalacze

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

dopalacze

Dwa lata temu, gdy w Łodzi otwarto pierwszy sklep z dopalaczami, RMF FM informowało, że są to substancje psychoaktywne. Punktów zaczęło przybywać, a w wielu z nich, dopalacze mogły kupić też dzieci.

Wtedy rząd uważał dopalacze za ciekawostkę, problem marginalny. A urzędnicza machina zaczęła przetwarzać zakaz handlu niektórymi substancjami. Po pół roku, gdy udało się wreszcie uchwalić odpowiednie przepisy, sklepów było już kilkadziesiąt. A ich właściciele zdążyli już wprowadzić nowe, znów legalne środki.

Rząd dawał im się wodzić za nos i nasyłał... urzędników skarbowych, by sprawdzali kasy fiskalne. Nie bardzo to było groźne, bo dopalaczowy biznes się rozrastał i przynosił coraz większe dochody. Punkty otwierano już nie tylko w metropoliach, ale i w coraz mniejszych miastach.

W czerwcu tego roku punktów było już ponad 500, po wakacjach - ponad 800 - dziś, gdy rząd wreszcie na poważnie zajął się problemem - jest ich ponad 1000. Odkryli to przypadkowo policjanci prowadząc kontrolę.

Bo, choć to może wydawać się nieprawdopodobne - urzędnicy nie wiedzieli nawet w ilu miejscach w kraju sprzedaje się takie substancje.