Jedynym dobrym rozwiązanie jest złożenie przez pana ambasadora rezygnacji z urzędu. Tego wymaga dobra państwa, jak i honor dyplomacji. Czas też na dobrą zmianę na stanowisku szefa MSZ.

REKLAMA

Po nominacji kontrowersyjnego dziennikarza Jana Piekły na arcyważne stanowisko ambasadora RP w Kijowie wydawało się, że szef polskiego MSZ Witold Waszczykowski wykaże się większą starannością w doborze kandydatów do pracy w służbie dyplomatycznej. Niestety mamy kolejną wpadkę, która jest klasycznym "grzechem zaniechania". Bez sprawdzenia bowiem akt komunistycznej bezpieki zgromadzonych w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej na kolejne arcyważne stanowisko, tym razem w Berlinie, skierowano profesora filozofii Andrzeja Przyłębskiego, który w latach 70. podpisał zobowiązanie do współpracy z SB jako tajny współpracownik o pseudonimie "Wolfgang". Co więcej, sprawę tę wykryły nie służby specjalne do tego powołane, ale media.

Najgorsze jednak jest to, że pan ambasador zachowuje się w tej sprawie w sposób szokujący i niewiarygodny. Najpierw 24 lutego br. na spotkaniu Salonu Profesora Dudka we Wrocławiu na pytanie o owe akta odpowiedział (co na swoim blogu opisał profesor Bogusław Paź), że o niczym nie wie. Później, gdy sprawa stała się powszechnie znana zaczął udzielać pokrętnych wyjaśnień. Dla przykładu, w wywiadzie dla jednego z portali stwierdził, że "możliwe, że podpisałem" i "moja pamięć jest niepełna". I to mówi profesor uniwersytecki i członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP! Czyżby to był efekt "pomroczności jasnej" (vide: linia obrony jednego z prezydenckich synów, który po pijanemu spowodował wypadek samochodowy), czy też syndromu wyparcia, tak bardzo charakterystycznego dla byłych tajnych współpracowników? A może coś całkiem innego, co nie pozwala zainteresowanemu stanąć w prawdzie? Dodam, że w swoim oświadczeniu lustracyjnym profesor Przyłębski sprawy te zataił, co zgodnie z prawem wiąże się z konkretnymi konsekwencjami.

Tak czy siak jedynym dobrym rozwiązanie jest najszybsze złożenie przez ambasadora rezygnacji ze stanowiska w Berlinie. Tego wymaga dobra państwa, bo ktoś, kto choć raz był uwikłany we współpracę z komunistyczną bezpieką, zawsze może być z tego powodu szantażowany lub "rozgrywany" przez tajne służby innych państw. Tego też wymaga honor polskiej dyplomacji.

Nie życzę źle rządowi pani premier Beaty Szydło i dlatego też uważam, że "pomroczność jasna", która dotknęła też MSZ powinna być jak najszybciej wyleczona. Najlepiej poprzez dobrą zmianę na stanowisku ministra spraw zagranicznych, który ponosi pełną odpowiedzialność polityczną i moralną za to wszystko.