"Pielgrzymka Jana Pawła II do Polski w 1999 roku była tą najdłuższą, przelecieliśmy cały kraj w 2 tygodnie" - wspomina w rozmowie z "Dziennikiem Polskim" jeden z pilotów papieskiego śmigłowca. St. chor. Leszek Pieczykolan miał też szczególne zadanie do wykonania.

REKLAMA

Zawsze dbałem o to, aby Ojciec Święty, wchodząc na pokład śmigłowca, nie uderzył się głową o framugę. Najpierw tylko uprzedzałem, aby uważał. Śmiał się, że nawet papież musi się pochylić, wchodząc do tej maszyny - zdradza Pieczykolan.

Jak mówi, zdarzało się jednak, że Jan Paweł II zapominał o tym i wchodził do helikoptera zbyt pewnie. Chciałem go więc osłonić ręką przed zderzeniem i wtedy przekonałem się jak twarda i ciężka jest papieska piuska, a sądziłem, że to leciutki skrawek materiału - wspomina pilot.

Wspólna podróż Jana Pawła II i st. chor. Pieczykolana rozpoczęła się w Sopocie, gdzie zupełnie nieoczekiwanie usłyszał, iż to właśnie on ma powitać papieża na pokładzie. Dowódca mówił, że nie informował mnie wcześniej, bo pewnie całą noc bym nie spał, a tak w 5 minut coś sobie sensownego ułożę - relacjonuje pilot.

Na tremę nie było więc czasu, po prostu przywitałem papieża na pokładzie i obiecałem, że dołożymy wszelkich starań, by lot był bezpieczny i przyjemny, a papież podał mi rękę, przywitał się i tak się zaczęło - wspomina.

(bs)