„Mobilizacja jest bardzo niepopularnym procesem w Rosji. Młodzi ludzie nie chcą wyjeżdżać na wojnę na Ukrainę” – mówił w radiu RMF24 Zbigniew Parafianowicz - reporter i autor książek o Ukrainie, komentując ogłoszoną dziś przez Władimira Putina decyzję o częściowej mobilizacji. „Ukryta mobilizacja trwała już od wielu miesięcy w Rosji i była prowadzona bardzo nieudolnie. Nie udawało się pozyskać odpowiedniej liczby rekrutów czy też chętnych do wojny na Ukrainie na prowincji. Liczby "mobilizowanych" ludzi w więzieniach i koloniach karnych były niewystarczające” – dodał gość Tomasza Terlikowskiego.

REKLAMA

W rozmowie z Tomaszem Terlikowskim Zbigniew Parafianowicz skomentował fakt, że zmobilizowanych ma być aż 300 tys. Rosjan.

To ogromna liczba. 300 tys. to więcej niż stacjonowało u granic Ukrainy przed 24 lutego - analizował. Mówimy tutaj raczej o rezerwistach, którzy nie są zawodowymi żołnierzami, czyli o budowaniu siły, która - nawet jeżeli założymy, że ten proces by się udał - będzie siłą o wiele gorszej jakości niż ta, którą obserwowaliśmy przed 24 lutego. Wtedy mieliśmy do czynienia z jednostkami elitarnymi - podkreślał.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Parafianowicz: Ukryta mobilizacja trwała w Rosji od wielu miesięcy

Parafianowicz ocenił, że jeśli Rosjanom uda się choć w połowie zrealizować plan mobilizacji, będą mieli "ogromną masę materiału ludzkiego, który można przerabiać na Ukrainie na Gruz 200 (określenie zwłok żołnierzy - przyp. red.)". Po drugiej stronie Ukraińcy też mają ogromne możliwości mobilizacyjne. Tutaj można snuć analogie do wojny sowiecko-fińskiej, czyli sytuacji, w której Finlandii udało się zmobilizować ogromne rzesze ludzi, mimo że przewaga Sowietów była przytłaczająca - tłumaczył.

Mówi się, że Ukraińcy mają zdolności mobilizacyjne na poziomie 500 tys. żołnierzy. Oczywiście nie mówimy o tym, że to półmilionowa armia zawodowa. W połowie byliby to po prostu poborowi, którzy po raz pierwszy chwycili za broń. Mimo wszystko Rosjanie na Ukrainie mają problem w tym sensie, że ścierają się z siłą zbrojną, która jest zaprawiona w bojach. Każda z brygad ukraińskich ma jakieś doświadczenie wojskowe w Donbasie, a Rosjanie planują wysłać tam rezerwistów, którzy byli kilka lat temu w wojsku. U rezerwistów widać niechęć do "przymierzania trumny", czyli projektowania swojej śmierci przez pryzmat brania udziału w mobilizacji, którą zaproponował Putin - opisywał gość Tomasza Terlikowskiego.

Jak Rosjanie mogą uniknąć ogłoszonej dziś mobilizacji? Można złamać rękę - to jest jedno z haseł wyszukiwanych w rosyjskim internecie. Można zachorować, uciekać. Sposoby unikania udziału w wojnie Putina są najróżniejsze - wyliczał Parafianowicz. W wymiarze konwencjonalnym możliwości Rosji są w tym momencie ograniczone. Tym bardziej, że Zachód bardzo wyraźnie sygnalizuje, że będzie mocniej dozbrajał Ukrainę po sukcesach na wschodzie po to, żeby odzyskała te tereny, które zostały zajęte po 24 lutego - tłumaczył. Paradoksalnie po stronie Putina jest tylko straszenie atomem, a w wymiarze konwencjonalnym możliwości państwa rosyjskiego są ograniczone - dodał.

Putin tak naprawdę walczy o władzę. On tę wojnę musi dowieźć. Mimo że Rosja nie jest państwem demokratycznym, zawarł umowę społeczną, która zakłada, że ta wojna będzie zwycięska. Jeżeli jej nie wygra - straci władzę - mówił w radiu RMF24 Parafianowicz.

Co oznaczają w praktyce nuklearne groźby Kremla? Nie mówimy o wystrzeleniu pocisków w stronę Zachodu, tylko np. o incydencie w Południowoukraińskiej Elektrowni Atomowej, czy też - tak jak pisał Gleb Pawłowski w opracowaniu "Mechaniczna pomarańcza" - zdetonowaniu ładunku atomowego, np. w stratosferze w rejonie Czarnobyla. Takie warianty były rozpatrywane przez politechnologów kremlowskich - wyjaśniał. W tym momencie wariant atomowy jest straszakiem Putina. Ale z racji tego, że on w tej wojnie ukraińskiej walczy o przetrwanie, o utrzymanie władzy, nie można go wykluczyć - podsumował.