Według pomiarów biegłych powołanych przez wojskowych śledczych brzoza, o którą miał zahaczyć skrzydłem Tu-154M, jest złamana prawie 3 metry wyżej niż napisano w raporcie MAK i komisji Millera - informuje dziennik "Rzeczpospolita" na swoich stronach internetowych. To nie jedyne wątpliwości dotyczące tego drzewa. Według komisji Millera w miejscu złamania średnica pnia wynosiła 30-40 cm. Według NPW były to 52 cm.

REKLAMA

Kapitan Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej twierdzi, że brzoza złamała się na wysokości 7 metrów i 70 centymetrów. Nie zgadza się to z danymi rosyjskiego MAK-u i polskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. W ich raportach zapisano, że drzewo złamało się na wysokości ok. 5 metrów.

Członek komisji Millera, a obecny przewodniczący KBWL twierdzi, że wysokość uderzenia została określona w oparciu o pomiary wykonane przez członków komisji na miejscu katastrofy. Prokuratorzy i biegli badali brzozę dwa razy - na jesieni 2011 r. i rok później. Skąd zatem wzięły się różnice pomiarów? Rozbieżności muszą wynikać z faktu, że drzewo na początku nie zostało dokładnie zmierzone, a jego parametry oszacowano - twierdzi doktor Jan Łukaszkiewicz z Katedry Architektury Krajobrazu ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Naukowiec twierdzi też, że różne terminy wykonywania pomiarów nie mogły spowodować tak dużych różnic. Pień w miejscu złamania mógł minimalnie przyrosnąć na grubość, ale średnica nie mogła zwiększyć się o 12 cm - przekonuje.

Dokładna wysokość, na jakiej złamało się drzewo jest kluczowa dla poprawnego wyznaczenia trajektorii samolotu, który rozbił się w Smoleńsku. Według ekspertów skupionych wokół zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy samolot leciał wyżej, niż jest to zapisane w polskim i rosyjskim raporcie. Naukowcy twierdzą też, że nawet gdyby skrzydło maszyny uderzyło w pień drzewa, to i skrzydło nie zostałoby uszkodzone.

Kontrowersyjne fakty dotyczące smoleńskiej brzozy ujawnił też w ostatnich dniach miesięcznik "Nowe Państwo". Pismo dotarło do protokołu oględzin miejsca katastrofy sporządzonego już kilka godzin po tragedii. W tym dokumencie wspominane są 3 brzozy, ale żadna z nich nie jest tym drzewem, o którym mówią polscy i rosyjscy eksperci.

Biegli zbadają pień i skrzydło

W dzisiejszym Kontrwywiadzie RMF FM prokurator generalny Andrzej Seremet ujawnił, że 17 lutego grupa biegłych pod kierunkiem prokuratora uda się do Smoleńska, by zbadać próbki brzozy i odłamanego skrzydła. Stwierdził też, że dopiero po przeprowadzeniu tych czynności prokuratura będzie mieć pewność, czy katastrofę spowodowało uderzenie skrzydłem w brzozę. Prokuratura dysponuje pewnymi informacjami, pewnymi dokumentami, które wskazują na taki właśnie przebieg tego zdarzenia, ale ponieważ pojawia się możliwość zbadania tego fizycznie, na miejscu, dokonania identyfikacji indywidualnej odłamków skrzydła i odłamków znalezionych w brzozie - z tej okazji prokuratura korzysta - wyjaśnił.

To kardynalny błąd - tak komentuje działania śledczych poseł PiS i pełnomocnik części rodzin smoleńskich Bartosz Kownacki. Podkreśla, że po tak długim czasie od wypadku właściwości drewna mogły się zmienić.

Według niego dziś chociażby wytrzymałość zabezpieczonych fragmentów brzozy jest zupełnie inna niż tuż po katastrofie w kwietniu 2010. To jest podstawa do tego, żeby ocenić, czy ta brzoza mogła ściąć to skrzydło czy nie. Dziś to będzie już z jakąś dozą prawdopodobieństwa, w kwietniu byłoby niemalże z pewnością - tłumaczy. Mecenasa zastanawia tez kompetencja prokuratorów. Według niego dopiero ostatnio w planie śledztwa pojawił się pomysł na przeprowadzenie ekspertyz brzozy.

RP.PL