26 kwietnia byłam już w domu. Bucza została już oczyszczona ze zwłok, ludzie nie leżeli na drodze. Ale to było tak straszne, że trudno opisać skalę tej tragedii – mówi w rozmowie z ukraińską dziennikarką Symvol Media starsza siostra 23-letniego Michajła, który podjął stanowczą decyzję, by bronić swojej ziemi przed okupantami, chociaż nigdy nie był zawodowym żołnierzem. Młody wojownik oddał życie za Ojczyznę i został przywieziony do domu „na tarczy” (red. - w Ukrainie sformułowanie “na tarczy” oznacza niepoddanie się i walkę do końca, nie porażkę samą w sobie).

REKLAMA

Czy pani pamięta, jak wyglądała środa 23 lutego 2022 roku?

Pamiętam, oczywiście, że pamiętam. Wcześniej pojawiały się już pogłoski o wojnie, ale ja osobiście w te rzeczy nie chciałam wierzyć. Myślałam, że nawet jeśli dojdzie do eskalacji napięcia i kłótni, będzie ona się rozkręcać wyłącznie w granicach politycznej przestrzeni. Wszystko to było dla mnie absolutną abstrakcją, dzikością, czymś nie do uwierzenia. 21 lutego (tak mi się wydaje) idę kupić na raty nowy odkurzać oraz ekspres do kawy, ponieważ planuję swoją przyszłość w moim mieszkaniu. Myśli o jakiejkolwiek wojnie były poza moją wyobraźnią.

23 lutego pamiętam jako zwykły dzień. Poranek zaczął się od pysznej kawy (przygotowanej w nowym ekspresie), wyśmienitych serniczków z dżemem malinowym oraz rozmowy z babcią, która akurat przyjechała w gościnę. Własne mieszkanie, komfort, bezpieczeństwo, ciepło rodzinne… Ale, niestety, jednego dnia mój idealny statek o nazwie „życie” rozbija się o górę lodową pod nazwą „ambicje”. Ambicje starego psychopaty.

Jak się pani dowiedziała o wojnie?

Jak powiedziałam już wcześniej, była u mnie babcia. Wcześnie rano budzi mnie, informując o rozpoczęciu się wojny. Na początku myślałam, że to tylko sen. Mówiłam samej sobie: „Coś ci się przyśniło? Jaka wojna? Jak? W XXI wieku? W Europie?”. Oczywiście dalej, gdy już usłyszałam wybuchy za oknem – zrozumiałam, że to nie był sen. Po czym zadzwoniła do mnie mama, błagając o przyjechanie do jej domu.

Na początku myślała pani, że wojna potrwa… no właśnie, ile? Rok, dwa?

Z domu mojej mamy dobrze było widać jak do godziny 14 Putin zniszczył naszą Mriję na aerodromie Gostomiela (ukraiński samolot „Mrija”). Z jego słów wynikało, że ten atak miał dotyczyć wyłącznie infrastruktury wojskowej. Wierząc w te brednie o całkowitym bezpieczeństwie ludności cywilnej, wróciłam do domu, aby zająć się swoimi rutynowymi czynnościami: włączyć zmywarkę, podlać kwiaty, odkurzyć… Ale minęło kilka godzin, po czym usłyszałam, że uderzają w kolejne miasta. Pojawiały się informacje o wybuchach w Gostomielu, Irpeniu… Wtedy zrozumiałam: to wszystko dopiero się rozkręca. Chociaż gdzieś w głębi serca liczyłam na cud. Byłam pewna, że będą chcieli z nami walczyć, ale w inny sposób…

Czy nie obawiała się pani kapitulacji?

Nie! Mam wujka, który działał w strukturach antyterrorystycznych. 24 lutego od razu wyjechał po broń dla siebie i mojego brata Michajła. Wtedy wiedziałam, że nie padniemy na kolana i nie oddamy naszej wolności bez walki.

Jak wyglądał dalszy przebieg zdarzeń?

Rodzina pojechała do naszej wioski położonej niedaleko Buczy. Przez dwa następne dni dzwoniono do nas z błaganiem, abyśmy opuścili mieszkanie. Słyszeliśmy ostrzeżenia: „Nawet u nas z okna widać, jak płonie Gostomiel oraz jak Rosjanie najeżdżają na Buczę. Uciekajcie i przyjedźcie do nas po to, aby choć trochę odpocząć”. Ta wioska się znajduje 20 km od Buczy. Również cierpiała przez okupantów. Rosjanie zablokowali możliwość dostarczania żywności. Wszyscy, którzy tam przebywali, musieli korzystać z zapasów, żeby przeżyć.

/ Mariia Kovbel, Symvol Media /
/ Mariia Kovbel, Symvol Media /
/ Mariia Kovbel, Symvol Media /
/ Mariia Kovbel, Symvol Media /
/ Mariia Kovbel, Symvol Media /
/ Mariia Kovbel, Symvol Media /
/ Mariia Kovbel, Symvol Media /
/ Mariia Kovbel, Symvol Media /
/ Mariia Kovbel, Symvol Media /
/ Mariia Kovbel, Symvol Media /

Jaka była pani pierwsza reakcja, gdy Michajło ogłosił, że będzie walczył za Ukrainę?

Już rankiem 25 lutego Michajło był na punkcie kontrolnym z bronią. Nie zadał nawet żadnego pytania. Nie pytał o pozwolenie. Jego wypowiedź była zbyt mocna, aby można ją było kwestionować: „Jest zagrożenie! Prawdziwe niebezpieczeństwo! Dlatego te bestie z ciężką bronią muszą zostać wyrzucone z naszej ziemi! Nie mają prawa istnieć na naszym terytorium!”. W ten sposób jako jeden z pierwszych włączył się do obrony terytorialnej naszego państwa.

Gdzie konkretnie się znajdował?

W mieście Irpień.

Czy Mychajło miał kiedykolwiek do czynienia z bronią przed 24 lutego?

Posiadał pewną świadomość o wojnie, ale wyłącznie w ujęciu teoretycznym. Niestety nigdy już nie uda mu się skończyć studiów. Mychajło nigdy nie marzył o zostaniu żołnierzem, ale zawsze wyraźnie mówił: „Jeśli nadejdzie niebezpieczeństwo, będę pierwszym, kto stanie w obronie!”.

Jak wyglądały informacje na temat postępów lub posunięć wojska Federacji Rosyjskiej?

Niewiele rozumieliśmy, bo nasi chłopcy nic nie mówili. Wszystko to zawsze było trzymane w tajemnicy i tylko czasami pojawiały się tylko ogólne wskazówki i ostrzeżenia. Jedyne, co zawsze powtarzali, to: „Ufajcie tylko oficjalnym źródłom, wierzcie w nasze zwycięstwo!”. Nigdy nie ufaliśmy informacjom przekazywanym przez przedstawicieli okupanta.

Dlaczego opuściła pani obwód kijowski po 8 marca?

Do 8 marca nasza rodzina przebywała w tamtej okupowanej wsi. Później postanowiliśmy udać się na poszukiwanie naszych chłopców, ponieważ do tego czasu kontakt z nimi został już utracony. Poza tym była z nami starsza osoba, moja 70-letnia babcia, która przeżyła już dwa zawały serca, a wcześniej dodatkowo chorowała na cukrzycę. Zapasy leków szybko się kończyły, nie było gdzie kupić nowych… Stało się więc jasne, że w tym stanie nie będzie w stanie wytrzymać kolejnych tygodni. Ponadto sytuacja wojenna zaczęła nabierać dynamiki. Wzrastała liczba bombardowań. Wszystko to się nasiliło i przesuwało się coraz bliżej naszej lokalizacji. Dlatego pod presją pewnych czynników podjęto decyzję o natychmiastowym wyjeździe.

Kiedy straciła pani kontakt z bratem?

Początkowo umówiliśmy się, że będziemy się kontaktować co trzy godziny. Byli tam Mychajło, Oleksij (jego przyjaciel) i mój wujek Wasyl. W ten sposób ustalono, że raz na trzy godziny jeden z nich wysyła kropkę, pocałunek w powietrzu, emotikon czy dzwoni na Messenger, Viber czy Telegram. W jakikolwiek możliwy sposób, ważne żebyśmy zrozumieli, że żyją! 4 marca o 6.40 miałam ostatni kontakt z bratem. Po 10.00, 11.00, 15.00 nikt się nie odzywa. Potem przychodzi wieczór, później następny poranek i dalej nic. Z ogromną nadzieją nastawiasz budzik na bardzo wczesne godziny… i nic... Później dowiedzieliśmy się o kontakcie ze strony innych osób, ale nie naszych wojskowych...Wtedy zrozumiałam, że nadszedł czas, aby oficjalnie prosić o poszukiwanie moich bliskich.

Jakie były pierwsze myśli?

Pierwsza myśl: gdzieś się ukrywają. Skontaktowałam z burmistrzem Irpinia, panem Markuszynem. Poinformował, że Rosjanie rozbili punkt kontrolny, ale wszyscy ukraińscy żołnierze uciekli do lasu. Dlatego pierwszą rzeczą, o której pomyślałam, było to, że moi krewni ukrywają się właśnie w lesie. Znajdują się tam bunkry, które pamiętają czasy drugiej wojny światowej, a mój wujek jest z zawodu leśnikiem, więc właściwie z zamkniętymi oczami mógłby powiedzieć, gdzie rośnie jakakolwiek sosna. Dlatego prawdopodobnie ukrywają się w lesie. Oczywiście nie ma co jeść, ale to sprawa drugorzędna. Tutaj liczy się tylko przetrwanie. Kładę się spać z myślą, że moi bliscy wrócą jutro rano do domu. Będą szli przez całą noc, a rano przyjdą, wrócą i będą z nami. Na każde szczekanie psa, w każdej chwili wyskakiwaliśmy z łóżka ze słowami: „To nasi krewni, nasi chłopcy, nasi obrońcy!”. Ale niestety cud się nie wydarzył... niestety.

Czy mieliście świadomość, co się dzieje w ogóle w Buczy?

Niestety nie! Nie mieliśmy zasięgu. Większość moich znajomych pozostawiła Buczę oraz okolice jeszcze 24 lutego, z innymi nie udawało się połączyć, ponieważ już nie mieliśmy możliwości. Po prostu byliśmy odcięci od wszystkich. Bucza była odcięta…

O zachowaniu rosyjskich żołnierzy dowiedziała się pani od znajomych?

Mój tata, który został pilnować naszych zwierząt, opowiadał jak jego, 56-letniego człowieka, dwa razy okupanci wyciągali na ulicę, żeby rozstrzelać. Pierwszą rzeczą, o którą go zapytali, było to, czy ukrywa ukraiński personel wojskowy, czy też jest oficerem armii ukraińskiej. Jedyne, co go uratowało, to język rosyjski i fakt, że odbywał służbę w armii Związku Radzieckiego w młodości. Rozebrali go, żeby sprawdzić, czy posiada tatuaże, które będą pokazywałyby jego przynależność do Ukrainy.

W jakim wieku byli tamci żołnierze?

Pierwsi, którzy przybyli, mieli około 40-50 lat. Za drugim razem przyszli 20-letni chłopcy, którzy zachowywali się okrutnie. Zabrali całe jedzenie, zapasy…Zmusili do uklęknięcia, śmiali się, kazali się mu rozebrać…

Skąd się pani dowiedziała, że brat nie żyje?

Będąc już w zachodniej części Ukrainy, oglądam w Internecie każdy filmik z uwięzionymi i zastrzelonymi przez Rosjan. Jednocześnie modliłam się do Boga, abym nie dostrzegła tam moich bliskich. O tym, że moi chłopcy już nie żyją, dowiedziałam się później, pod koniec kwietnia. Gdy dokładnie poznaliśmy ich ostatnią lokalizację, pozostało nam czekać na wyniki ekspertyzy.

Gdzie ich znaleźli?

Na autostradzie…

Zostali rozstrzelani?

Tak. Za datę śmierci uważa się 04.03.22. Chcę tylko dodać, że zdjęcie ich ciał obiegło pewnie cały świat jako dowód okrucieństwa rosyjskich żołnierzy.

Proszę powiedzieć, jak wyglądało to zdjęcie?

Samochód został rozerwany, ciała wujka i przyjaciela Mychajła były spopielone i rozstrzelane na asfalcie, a Mychajło płonął w samochodzie. Bez badań DNA nie można było zidentyfikować tych osób.

Kiedy zdecydowała się pani wrócić do Buczy?

26 kwietnia byłam już w domu. Bucza została już oczyszczona ze zwłok, ludzie nie leżeli na drodze. Ale to było tak straszne, że trudno opisać skalę tej tragedii. Widzisz, że leży tam kurtka twojego sąsiada i wyobrażasz sobie, co się z nim stało. Widzisz, że tam leżą czyjeś buty. Widzisz, że te wielkie plamy na asfalcie to krew. To było najgorsze. Mniejsza o infrastrukturę i rzeczy materialne. Z czasem wszystko odbudujemy. Tak, nie było domów, płotów, sklepów, aptek itp. Ale ludzie, nasi ludzie... Życie… życie, które zostało bezlitośnie i bezczelnie odebrane wielu mieszkańcom obwodu kijowskiego i nie tylko. Pytanie brzmi: za co? Kto pozwolił? Po co? Dlaczego?

W czasie wywiadu bohaterka powiedziała, że mimo tej tragedii próbuje poukładać swoje życie. Na standardowe pytanie, czy wyjechałaby z Buczy, gdyby to wszystko się powtórzyło – odpowiedziała stanowczo: „Natychmiast! Wyjadę jak najbliżej zachodniej granicy Ukrainy!”.

Autorką jest dziennikarka Symvol Media, występującą pod pseudonimem Gareth Jones. Redakcja nie ujawnia jej prawdziwych danych w obawie przed zemstą służb rosyjskich i zagrożeniem życia bliskich, którzy pozostali w Ukrainie. Symvol Media to polsko-ukraiński zespół dziennikarzy. contact@symvol.media