Nie było kradzieży 4 tysięcy opakowań dopalaczy z policyjnego depozytu w Łodzi. To efekt wewnętrznej policyjnej kontroli - dowiedział się nieoficjalnie reporter RMF FM Krzysztof Zasada. Dopalacze leżały nienaruszone w policyjnym magazynie. Policjanci tłumaczą, że pomylili się w liczeniu.

REKLAMA

W grudniu podczas oględzin zarekwirowanego towaru stwierdzono, że brakuje znacznej ilości tych substancji. Okazuje się jednak, że policjanci licząc ten towar w wielu przypadkach liczyli całe opakowanie jako jedną dawkę dopalacza. Wcześniej księgowano poszczególne dawki.

Podczas wewnętrznej kontroli każdy dopalacz z opakowania zapisywano oddzielnie. Ta metoda liczenia dała pierwotny wynik. Choć nie do końca. Teraz dopalaczy, jak się nieoficjalnie dowiedział reporter RMF FM, jest nieznacznie więcej.

Policjanci zabezpieczyli dopalacze w październiku 2010 roku podczas akcji zamykania sklepów i hurtowni sprzedających te specyfiki. Policja zabezpieczyła wówczas towary, m.in. w sklepach i magazynach należących do tzw. króla dopalaczy Dawida Bratko. Został on zatrzymany, gdy otworzył zamknięty i zaplombowany wcześniej przez Sanepid jeden ze swoich sklepów w centrum Łodzi i zaczął sprzedaż.