Potrzeba pobiegania, przewietrzenia się, skorzystania z bankomatu czy rozwieszenia prania na strychu - tak osoby przyłapane na łamaniu kwarantanny tłumaczą swoje zachowanie. Są i tacy, którzy naruszają zasady domowej izolacji, żeby przyjść... na policję.

REKLAMA

Kobieta, która tydzień wcześniej wróciła z Niemiec i została objęta obowiązkową kwarantanną, przyszła do komendy policji w Siemianowicach Śląskich, by porozmawiać z dzielnicowym. Tłumaczyła, że przyszła osobiście, bo nie ma telefonu, poza tym i tak miała iść po pieniądze do banku. Odpowie za złamanie kwarantanny.

Kobieta nie miała objawów choroby, jednak jej wizyta utrudniła pracę policjantów - hol komendy został czasowo zamknięty, a następnie zdezynfekowany. Na podstawie nagrań z monitoringu ustalono, że kobieta nie miała bezpośredniego kontaktu z policjantami. Po konsultacji z sanepidem odesłano ją do domu, gdzie ma pozostać do końca kwarantanny.

Do komisariatu policji w Gliwicach przyszedł natomiast - w dobrej wierze - nietrzeźwy 50-latek bez stałego miejsca zamieszkania, który po powrocie z zagranicy także został objęty 14-dniową kwarantanną. Służbom granicznym powiedział, że odbędzie ją u ojca w Gliwicach, ale ten nie chciał go przyjąć, podobnie jak mieszkająca w Poznaniu matka. Mężczyzna przyszedł po radę do komisariatu, bojąc się grzywny. Policjanci dali mu maseczkę, jednorazowe rękawiczki i skontaktowali się ze służbami sanitarnymi.

"W Gliwicach władze samorządowe nie wyznaczyły dotychczas miejsca na kwarantannę dla tego typu przypadków, a w sąsiednim Zabrzu nie było już wolnych miejsc. Po około dwóch godzinach znaleziono miejsce w specjalnie wyznaczonym obiekcie na terenie Szczyrku" - podała w sobotę śląska policja. Poczekalnię komisariatu zdezynfekowano.

Kuriozalne tłumaczenia

Z doświadczeń śląskich policjantów wynika, że osoby przyłapane na złamaniu kwarantanny w różny sposób tłumaczą swoje zachowanie. Kilka dni temu kobieta napotkana na klatce schodowej domu w Zawierciu - zamiast w swoim mieszkaniu - tłumaczyła, że poszła na strych rozwiesić pranie.

W Chorzowie policjanci nie mogli się dodzwonić do objętego kwarantanną mężczyzny, stojąc przed wejściem do bloku, w którym mieszkał. Odebrał dopiero, gdy był już w pobliżu domu, tłumacząc, że poszedł przewietrzyć się na pobliskim skwerze. Inny nieobecny podczas kwarantanny w domu mężczyzna z okolic Tarnowskich Gór tłumaczył, że poszedł pobiegać i po drodze nie miał z nikim kontaktu. Przybiegł kilka minut po tym, gdy policjanci do niego zadzwonili. Miał maseczkę i jednorazowe rękawiczki, ale to nie zwalnia go z odpowiedzialności za złamanie zasad izolacji.

Informacje o osobach objętych kwarantanną, które nie stosują się do zaleceń, każdorazowo przekazywane są sanepidowi, który wszczyna w tych sprawach postępowania, mogące skończyć się nawet 30-tysięczną grzywną. Zgodnie z Kodeksem wykroczeń, grzywna grozi także za nieprzestrzeganie przepisów o zapobieganiu chorobom. Natomiast osobie z potwierdzonym zakażeniem, która oddali się z wyznaczonego miejsca, grozi nawet rok więzienia za narażenie innych na zakażenie.

Chcieli sobie pojeździć

Policjanci przypominają, że od kilku dni obowiązują również ograniczenia w swobodnym przemieszczaniu się. Dlatego, gdy funkcjonariusze ze Świętochłowic zatrzymali do kontroli samochód, zapytali trzech jadących nim mężczyzn o cel podróży - odpowiedzi nie otrzymali. Na dodatek okazało się, że kierujący autem 24-latek bez prawa jazdy siadł za kierownicę pomimo sądowego zakazu prowadzenia pojazdów, za co grozi do pięciu lat więzienia.

Zgodnie z nowymi przepisami określającymi ograniczenia w swobodnym przemieszczaniu się, mundurowi zapytali mężczyzn o cel ich podróży. Niestety okazało się, że ich podróż nie jest podyktowana celami bytowymi, zdrowotnymi ani zawodowymi. Teraz cała trójka odpowie przed sądem - podała policja.

Za wywołanie niepotrzebnej policyjnej czynności odpowie natomiast 30-latek z Chorzowa, który w centrum przesiadkowym podszedł do policjantów i powiadomił o zarażeniu koronawirusem. Zmyślał, że wrócił z Włoch, źle się czuje, boli go w klatce piersiowej i prawdopodobnie ma gorączkę. Policjanci założyli odzież ochronną i wezwali karetkę, która zawiozła rzekomo chorego do szpitala zakaźnego. Szybko okazało się, że był zdrowy, nie potrzebował pomocy i wcale nie był za granicą. Przed sądem odpowie za wywołanie fałszywego alarmu, za co grozi areszt, kara ograniczenia wolności lub do 1,5 tys. zł grzywny.